sobota, 22 października 2011

W stepie szerokim

Wybraliśmy się na Dziki Wschód. Ziemia tu jest płaska, przykryta niebem jak odwróconą salaterką. Po salaterce płyną szare, pierzaste, smakowite chmury. Słońce oślepia, ale nie ogrzewa. Mroźne powietrze daje się nam szybko we znaki, gdy idziemy na spacer.
Prowadzi Marek. Droga wiedzie wśród pól i zrudziałych łąk. To czas nawożenia, więc stąd i zowąd dochodzi do nas swojska woń obornika. Mijamy koński zamtuz (napis głosi: "punkt kopulacyjny klaczy"). Wracając, znajdujemy krzaki identyczne jak z naszej ślubnej sesji - sosenki, wysokie suche trawy i kilka małych drzewek z kolorowymi liśćmi. Zdjęcia robiliśmy całkiem gdzie indziej, ale krzaki bardzo podobne ;)
Krajobraz pod salaterką jest przytulny i bezpieczny.
A przecież to kraina przedwczesnych fałszywych rencistów. Ze wspomnień babci (nostalgicznie):
- Poprzedni proboszcz był dobry... Ilu ludziom renty pozałatwiał...
W kępie płowej trawy leży plastikowa butelka: "Mix korzenno-ziołowy 11%". Bo jest to też kraina wstrzemięźliwych alkoholików. Z wyznań W.C.:
- Ja nigdy nie poszedłem do pracy pijany. Wypiję cztery, pięć piw, ale jak wiem, że idę na drugą do pracy, to ostatnie kończę o dziesiątej. Nigdy nie poszedłem pijany.
Ale to nie do nich ostatecznie należy Dziki Wschód. Kto chodzi tu do kościoła (kto nie chodzi), ten wie, że tak naprawdę należy on do cholerycznego księdza proboszcza. Ksiądz proboszcz nie zawaha się przerwać celebracji, by przywrócić do porządku zakłócających harmonię parafian. Wszyscy karnie siedzą w ławkach w obawie, by nie przyciągnąć jego smoczego oka. Prócz lęku mają poczucie ważności - wiedzą, że ich nieodpowiednie zachowanie będzie miało liturgiczne reperkusje. Nie tylko spontaniczność księdza trzyma w szachu parafian, ale również to, że w czasie ogłoszeń odczytuje on kwoty ofiar złożonych na kościół razem z nazwiskami ofiarodawców (dotyczy to kwot od 20 zł. wzwyż - w wypadku mniejszych podana jest tylko ilość osób, które taką ofiarę złożyły, np. dziesięć rodzin przekazało po 15 zł). Tym sposobem ogłoszenia parafialne trwają nieraz dłużej niż kazanie, a dla niektórych są być może ciekawsze.

A oprócz tego wszystkiego pod salaterką stoi żółty klocek - dom. Z babcią, ciocią, Ka, Mo i Krzysiem.
W tej krainie spędzimy z Jerzem najbliższy tydzień.
Jutro kościół. Ostatnio Jerzyk wykorzystuje kościoły do prób wokalnych, testuje różnego rodzaju skrzeki, pokrzyki czy nowe wymyślone słowa. Oczywiście pełnym głosem. Oczywiście nie wtedy, gdy modlą się czy śpiewają wszyscy. Najbardziej lubi gadać, gdy modli się tylko ksiądz.
Ciekawe, co na to proboszcz ;)

2 komentarze:

  1. ale Wam fajnie, zazdroszczę klimatu :) pozdrawiam wszystkich ;* ps. a kto to taki W. C. ?bo mnie to zaintrygowało ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. W.C. to rdzenny mieszkaniec krainy, który wiele przeżył i - jak widać - dobrze zna swoją tolerancję na alkohol ;) buziak

    OdpowiedzUsuń