Być może jest to jedno z nielicznych stwierdzeń, co do których matka dzieciom, zabiegany menedżer i bizneswoman ze szczękościskiem będą się ze sobą zgadzać. Różnice pojawią się, jeśli chodzi o szczegóły.
Z mojej perspektywy wygląda to tak.
W ciągu dnia, wiadomo, są pewne rzeczy, które trzeba zrobić, tzw. obowiązki. U mnie wyznaczają je głównie potrzeby Jerza i moje (tu zwłaszcza potrzeba zjedzenia obiadu).
Oprócz tego są czynności, które wykonać byłoby dobrze, choć ostatecznie można bez nich przeżyć (przetestowałam). Dobrze i rozsądnie jest systematycznie sprzątać, wiadomo, że jest to bardziej efektywne - efektowne też - niż odgruzowywanie raz na jakiś czas. Dobrze jest chodzić na spacer niezależnie od pogody, bo wzmacnia to odporność bobasa. Posiłki typu drugie śniadanie - są jak najmilej widziane.
Poza tym, sprawa oczywista, jak już jest się z dzieckiem w domu, to dobrze by było spędzić trochę czasu po prostu z nim. Oznacza to, że muszę rozpoznać ten moment, kiedy zrezygnować z prób gotowania, sprzątania czy wykonywania innych niekoniecznych rzeczy.
Czas dla męża jest przy kolacji.
Moja chwila dla siebie - gdy Jerzyk uśnie. Ostatnio jest to około godziny 21. Właściwie czuję wtedy, że najlepszą rzeczą, którą mogłabym dla siebie zrobić, byłoby pójście spać.
A gdzie czas na spotkania i rozmowy? Na hobby (nie jakieś dzikie ekscentyczne - po prostu czytanie książki)? Film? Że o jakimś rozwoju zawodowym nie wspomnę. Żeby iść na zakupy? I zadbać o swój wizerunek Matki na Ogół Zadowolonej z Życia?
24 godziny to na to wszystko stanowczo za mało...
Pani Hogg od "Języka niemowląt" powiedziałaby pewnie, że winę za ten stan rzeczy ponosi moje-nasze chaotyczne rodzicielstwo. Pewnie miałaby trochę racji, przyznaję. Ale też nic nie poradzę, że potrzebuję tyle snu, ile potrzebuję - więcej niż 5 godzin na dobę. Że czasem wolę uciąć sobie drzemkę razem z Jerzem niż posprzątać w kuchni. I że niestety zamiast pójść spać o przyzwoitej porze ślęczę jeszcze przed kompem...
I cóż - jutro znów przywita mnie mój chaos ;)
Kochana całkowicie się pod tym podpisuję, ale muszę jakoś zharmonizować mój chaos ;) może sie uda kto wie ..
OdpowiedzUsuńja nie tracę nadziei, czasem się udaje ;) ale chyba nie jutro... buziak!!!
OdpowiedzUsuńchaos... nowa idee fixe ;-)
OdpowiedzUsuńa propos dzieci i czasu dla siebie: lubię tę scenę ze "shreka 3", w której najpierw shrek i fiona zapieprzają jak małe samochodziki dookoła swoich dzieci, a jak wreszcie udaje się je wszystkie NARAZ położyć spać, shrek mówi zalotnie do fiony "and now... where were we?" * - po czym padają oboje plackiem na wznak i leżą w zupełnej bezsile, głośno chrapiąc.
* czyli "na czym to skończyliśmy?"
to jest nawiązanie do sceny w "shreku 2", kiedy shrek i fiona sobie radośnie igrali i przerwał im osioł, a jak już udało się go spławić i shrek powiedział "and now... where were we?" i zabierali się z powrotem do igrania, to osioł zawołał przez okno, że przyjechała do nich z trąbkami ekspedycja w rajtuzach (czy coś w tym stylu).
Haha, nie wiedziałam, że jesteś takim shrekologiem (shrekolożką? :P) ;) Ta scena z 3 jest wymowna. Ale nie zawsze jest tak źle - przynajmniej przy jednym dziecku ;)
OdpowiedzUsuńA chaos to nie idee fixe. Chaos to po prostu bałagan. Tylko jak za długo na niego patrzę i nie mam czasu zlikwidować, wytrąca mnie z równowagi. Ale to nie idee fixe - nie w takim sensie, w jakim używam tego słowa w odniesieniu do swoich obsesji ;)
zaakceptuj to-zaoszczędzisz sobie nerwów ;p
OdpowiedzUsuń