niedziela, 23 października 2011

Z tamtej strony chmur

Tam, u nas, żyjemy jakby jej nie było. Pracujemy, jesteśmy, cieszymy się sobą, spotykamy z ludźmi. Daleko od niej, nie myślimy o niej na co dzień. Z rzadka przedzierają się do nas sygnały, że ona naprawdę jest. I jak boli jej dotyk.
Tu jest całkiem inaczej. Tu ci, którzy żyją, to bardziej ci, którzy jeszcze żyją. Albo ci, co przeżyli. Przeżyli wiele, przeżyli innych.
Żyją w sąsiedztwie tych, którzy odeszli. A ci, co odeszli, zostawili po sobie puste miejsce, lukę, bańkę powietrza, dookoła której się chodzi, żyje. Odejście to wyrwa, która zostaje. Nawet jeśli wdowa ułoży sobie życie z kolejnym mężczyzną („to jest normalnie żonaty facet, jeździ do żony do Lublina, a tu ona, ta wdowa, go utrzymuje” - babciowe ploteczki), wszyscy pamiętają jej męża.
Po niedzielnej mszy idzie się na cmentarz. Nie chodzi się na herbatkę do krewnych-i-zajomych, ale odwiedza tych, którzy na co dzień są pustym miejscem. Na cmentarzu mają swój kawałek przestrzeni. Można pójść tam z wizytą, spojrzeć, przypomnieć sobie twarze, daty, ile kto miał lat i od kogo był młodszy.
Trzeba znać topografię cmentarza, tak jak wie się, gdzie mieszka wujek, ciocia, dziadek.
A oprócz tych bliskich, tak bardzo pamiętanych i wspominanych, są jeszcze inni. Na przykład jeden chłopak bardzo podobny do wujka Józiczka. Dawno dawno temu, gdy Józiczek był młody, bardzo komuś podpadł. Chłopaki umówili się, że pobiją go, jak będzie wracał z zabawy. Czekali, a gdy szedł ten podobny, zaatakowali jego. Ktoś miał nóż... chłopak zginął za cudze winy.
Zdarza się, że ci kochani jeszcze na chwilę wypełniają swoje puste miejsce. Mamie Marka przyśnił się raz tata, powiedział: „zobacz, co się dzieje w garażu”. Okazało się, że wezwani do remontu fachowcy zaczęli rozkradać narzędzia.
Ludzie odchodzą, umierają. Dla nas był dziś zwykły niedzielny poranek, w domu na sąsiedniej ulicy żałoba. „Umarła mama koleżanki z klasy Karola”, mówi Krzyś. Wiemy – ksiądz też dziś o tym mówił. Śmierć jest tu bliska, nieanonimowa, nie ukrywa jej się wstydliwie. I w jakiś sposób przeżywa ją cała społeczność.
Ale przede wszystkim – tu widać wyraźnie, że ona jest. My i nasz mały świat nie jesteśmy ponad nią. Wręcz przeciwnie, jesteśmy częścią czegoś większego, w czym już tak wiele pustych miejsc... Pytam siebie o sens tego wszystkiego. Czasem chciałoby się krzyczeć, że to wszystko marność nad marnościami, że dni człowieka jak trawa...
Tylko miłość daje odpowiedź. Przytulam śpiącego synka, miłość jest silniejsza niż śmierć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz