Mama-żul poszła na odwyk. Teraz radośnie płynie jej czas. Niestraszna jej ziemia w gębie, wyleguje się na kaszowej plaży... Żyć nie umierać :D
Być może pomógł coming out, być może sobotnia sesja terapeutyczna ;) Przy okazji okazało się, że co dla jednych jest problemem, dla innych jest normą - tylko należy znaleźć sposób, by swe pragnienie realizować jak najskuteczniej. I tu otwiera się pole dla smartfona :D
Odwyk oznacza wcześniejsze chodzenie spać. Wczoraj padłam o godz. 21 w opakowaniu. Dzisiaj też bym tak chętnie zrobiła, ale cóż, dzień dziecka to wyjątek, nie reguła.
Odwyk to też radość z rzeczy małych ;)
A więc - z wieści Jerzowych: dziś obudził mnie człowiek z czarnoziemem w gębie. Nie był to początek koszmaru pt. "Gryzł ziemię i wrócił", ale bardzo skuteczna pobudka. Jerzyk rano spał ze mną i obudził się wcześniej. Korzystając z tego, że ręka rodzicielska nad nim nie czuwa, stanął przy parapecie i zaczął grzebać w doniczce - to moja rekonstrukcja wydarzeń. W pewnym momencie swoim zwyczajem uznał, że może mi już dać buziaka-śliniaka. Jakże się zdziwiłam, gdy poczułam jakieś ciała obce i zobaczyłam śmiejącą się do mnie czarną paszczę. I tu dochodzimy do tego, jak pobudka była skuteczna: błyskawicznie dokonałam rekonstrukcji wydarzeń (patrz wyżej) i natychmiast się spionizowałam (na tyle, by móc wygrzebywać z małej gęby grudki ziemi). Udało mi się wyłowić jedną większą grudkę, na niewielką ilość rozmamłanego czarnego błotka machnęłam ręką. Mimo że - jestem przekonana - ziemia Jerzowi nie smakowała, nie omieszkał głośno protestować przeciw odbieraniu mu zdobyczy.
Można by rzec, że patronem dzisiejszego dnia był żywioł ziemia. Po takim poranku zrobiliśmy sobie jeszcze w kuchni kaszową plażę. Zainspirowana pomysłami innych mam, dałam Jerzowi pojemnik z niewielką ilością kaszy, drugi pojemnik i łyżeczkę, żeby mógł sobie mieszać i przesypywać. Przez chwilę bardzo ładnie mieszał i przesypywał, dopóki nie odkrył, że zamiast żmudnie machać łyżką, można pojemnik przechylić. Lub też zamiast przesypywać, trochę rozbryzgać. I tak oto zrobiła się kaszowa plaża. A jej posprzątanie Jerzyk utrudniał, gdyż szczotka do zamiatania i szufelka budziły jego żywe zainteresowanie.
Jeśli jutro usłyszelibyście taki dialog:
- Była dzisiaj buba?
- Była. Trzy razy!
To nie myślcie, że dałam ksywę natrętnej sąsiadce. Od dzisiaj mamy wreszcie satysfakcjonujące określenie na kupę. Myślałam, że wymyślił je Marek, ale okazało się, że było tak: Marek wziął Jerzyka na przewijak. Jerzyk wołał: buba! buba! buba! Po czym Marek stwierdził, że owszem, jest buba. A więc to Jerzyk jest tym genialnym słowotwórcą.
Ostatnia wieść jest taka, że od kilku dni słuchamy płyty z oldschoolowymi dziecięcymi przebojami. Ze względu na Jerza lubię ten:
Grzebień zęby szczerzy, a szczotka już się jeży:
Czesz się, Jerzy, jak należy!
A ze względu na siebie ten:
Każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakieś hobby ma.
A ja w domu mam Jerzyka, koty, rybki oraz psa.
Tak oto wesoło płynie mi czas na detoksie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz