Bobasy bardzo szybko się uczą i intensywnie rozwijają. Ma to ten skutek, że nie można się przy nich przyzwyczajać do jakiegoś stanu rzeczy, bo ledwo się człowiek przyzwyczai, a już ten stan się dezaktualizuje i trzeba się uczyć czegoś nowego.
Obecnie wyczuwam wyjątkowo dużo nadchodzących zmian.
Pierwsza dotyczy jedzenia. Dla kulinarnych antytalentów karmienie piersią jest genialnym wynalazkiem. Nadchodzi jednak moment, gdy to już nie wystarcza. Na szczęście z pomocą przychodzą słoiczki. Nie na długo, bo teraz Jerzyk ma dość papek o podejrzanym kolorze i konsystencji. Podobają mu się konkretne przedmioty leżące na talerzu, takie jak kolorowe warzywa czy klusek śląski. Takie rzeczy zjada chętnie. Wynika z tego, że wkrótce trzeba będzie pożegnać słoiczki i w całości zdać się na własne gotowanie. (Nie wiem, czemu tak nie lubię gotować. Nie cierpię. I już jestem przerażona).
Poza tym Jerzyk umie wkładać sobie małe przedmioty do buzi, co nie jest taką znów nowością. Z tym że wcześniej ta umiejętność przydawała mu się głównie wtedy, gdy miał chęć na smoka, teraz zaczął ją wykorzystywać na szeroką skalę. To oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze, na podłodze nie może znaleźć się żaden paproch, bo prawdopodobnie zostanie zjedzony. Dziś Jerzyk usiłował zjeść listek oderwany z doniczkowego kwiatka, co dowodzi, że nawet superczysta podłoga nie gwarantuje ochrony przed zakrztuszeniem. Po drugie, może już sam jeść. Jest to jedzenio-zabawa. Niewprawnymi paluchami łowi oślizgłe warzywka, które mu się wysmykują. Po kilku próbach wnerwia się i usiłuje zgarnąć coś całą garścią. Gdyby tak miał sam jeść, to chyba by się nie najadł. Ale ćwiczy i coraz lepiej mu idzie. A to znak, że już niedługo będziemy się uczyli jeść łyżeczką. Już widzę te kolorowe plamy na ścianach...
I jeszcze - ostatnio każda zmiana pieluchy to sport ekstremalny. Przestałam już to robić na przewijaku, to zbyt niebezpieczne. Jerzyk potrafi uleżeć na wznak do momentu, kiedy ściągnę mu pieluchę. Wtedy, niezależnie od stanu higieny swojego miejsca intymnego, odwraca się na brzuch i usiłuje mi uciec. A muszę zaznaczyć, że jest zwrotny i zrywny, więc muszę go szybko łapać. Położenie go z powrotem na plecach, żeby po ludzku założyć pieluchę, jest bardzo trudne, bardzo trudne. Zaczęłam opracowywać alternatywny sposób zakładania pieluchy na stojaka, co nie jest łatwe z pieluchą wielorazową. Z tego wynika, że niedługo zaczniemy się uczyć załatwiać do nocnika, co oznacza bieganie za gołopupcem i ścieranie za nim kałuż z parkietu.
Czuję te nadchodzące zmiany, a jako człowiek koci zmian nie lubię. Z drugiej strony ich efektem będzie bardziej samodzielny Jerzu... Tak czy tak nie ma o czym dywagować, bo są nieuniknione! Czy mi się chce gotować, czy nie.
gotowanie dla dzieci okazało się dla mnie dość proste. Może dlatego, że Antek i Janek najbardziej lubią warzywa na parze, polane tylko oliwą. (najbardziej fasolkę szparagową i brokuły, trochę mniej ziemniaki, kalafior, paprykę). raz na jakiś czas gotuję mnóstwo pulpetów z mielonego mięsa różnego rodzaju i zamrażam, a potem podgrzewam z warzywami. Dla urozmaicenia czasem kasza z jajkiem oraz ryba duszona z warzywami. Albo gęsta zupa z mięsem (zwykle krupnik) - też gotuję cały garnek i zamrażam porcje. i jakoś tak dajemy sobie radę
OdpowiedzUsuńo rety, koci człowieku... jeśli nie lubisz zmian, to jakim cudem masz dziecko??? :D
OdpowiedzUsuńmam dziecko, bo patrz punkt 10 w "10 powodach" ;) a teraz korzystam z gimnastyki umysłu...
OdpowiedzUsuńdzięki za patenty mamo Antka i Janka :) wydają mi się warte uwagi. koci człowiek, jeśli już musi, lubi wysilić się raz a dobrze, a później mieć względny spokój :D
hehe, nie ma lekko..po takim "wysiłku" spokoju już raczej nie zaznasz ;P
OdpowiedzUsuńmiałam na myśli wysiłek gotowania, a później błogi spokój wyjmowania gotowych rzeczy z zamrażarki ;P
OdpowiedzUsuń