wtorek, 11 września 2012

Artur

Choroba wywraca życie do góry nogami, wsysa w swój świat badań, diagnoz, leków, sprzętów o dziwnych nazwach. Wszyscy są gdzie indziej, w środku tego świata jest tak naprawdę tylko ten, kogo to dotknęło. Można tam na chwilę zajrzeć, by potem z ulgą wrócić do swojej zwyczajności. Żyjąc swoim życiem łatwo zapomnieć, że chory tkwi tam wciąż, z nowymi rozpoznaniami, nowymi skierowaniami, nową rozpaczą lub nadzieją.
To trwa już dwa lata odkąd dowiedzieliśmy się, że mój dobry kolega ze studiów jest chory.
Zawsze podziwiałam jego koleżeńskość, życzliwość i pasję. Cały rocznik uczył się z jego notatek, ponieważ po wykładach miał zwyczaj przepisywawć je na komputer. Notatki Artka krążyły, bo on po prostu puszczał je w obieg, i najwięksi leserzy zdawali na piątki ;) Działał w Kole Naukowym, cuda wyczyniał, żeby jak najwięcej osób mogło jak najwięcej skorzystać. Później poszedł na doktorat, w międzyczasie ożenił się z koleżanką ze studiów, z którą od pierwszego chyba dnia siedział w ławce ;) Urodziło im się dwoje dzieciaczków.
Spotykam go w grudniu 2010 w Prokocimiu. Ja biegam z miesięcznym Jerzykiem po przychodniach, jego dzieci złapały rotawirusa. Artur wygląda inaczej. Ale nic nie mówi o sobie.
Kilka miesięcy później znajomi z roku dają znać: Artek jest chory, coś z płucami, alergią, ale dokładnie nie wiadomo, lekarze też do końca nie wiedzą. Tylko tyle, że to bardzo poważne. Wiele osób się angażuje, my też odnawiamy kontakt.
Jesienią Artur zaprasza nas do siebie na słynną imprezę teologów. Bawimy się, ale dalej niewiele wiadomo oprócz tego, że nie jest dobrze.
A potem życie toczy się dalej, telefony i maile coraz rzadsze. Znajomi przekazują sobie, co tam u Artura. Bez zmian.
Aż wieści dochodzą: żona Artka w szpitalu, dzieciaki u dziadków, Artur siedzi w domu, słaby tak, że wyjeżdża tylko do lekarzy.
Gdy dzwonię, pierwsze co słyszę, to: "Sorry że się nie odzywałem, mieliśmy w wakacje robić grilla nad wodą, ale się skomplikowało..."
Bierze codziennie trzydzieści trzy różne leki. Sprzęt w domu ma już właściwie taki, jak w szpitalu. Niewiele więcej mogą mu tam pomóc. Ma siedemnaście rozpoznań. W tym co prawda trzy się nie liczą, bo to pisali, jak jeszcze nie byli pewni. Problemy z płucami, odpornością, kardiologiczne i sama nie wiem jeszcze jakie. Mówi, że z leczeniem jest taki problem, że nie mogą go położyć do kilku różnych szpitali naraz...
Wiem, że Artur ma dla kogo żyć. I wiem, że ma dużo do ofiarowania światu. Czekam na cud.
Zmówcie zdrowaśkę, ludzie dobrej woli...



9 komentarzy:



  1. ojejeku... to takie banalne, że zdrowie jest najważniejsze, ale to prawda.
    zdrowaśkę zmówiłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdrowie się docenia dopiero jak się zaczyna psuć lub jak widzimy kogoś w bliskim otoczeniu kto zaczyna ciężko chorować!
    Nie zapomnę w modlitwie o twojej prośbie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzymam w pamięci :)! sama niedawno wyszłam ze szpitala,wiem jak to bywa ..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ech, ciężko jest, zwłaszcza gdy sami lekarze nie wiedzą, od czego zacząć... mam nadzieję, że u Ciebie szpitalna historia to już zamknięty etap i pozdrawiam Cię mocno!!!

      Usuń
  4. Jak człowiek jest zdrowy to potrafi tylko narzekać na ludzi, brak kasy, na brak idealnego wyglądu itd jednakże Ty zaczyna się Jego organizmem dziać coś złego uświadamia sobie tak naprawdę, ze to co najważniejsze w życiu już miał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jak w starej fraszce. Ja jednak myślę, że jest coś ważniejszego od zdrowia - wartości, miłość, otwarcie na innych. bez tego można być zdrowym fizycznie, a gdzieś tam w środku czowiek okaleczony (za tę myśl w wypracowaniu na temat ww. fraszki koleżance obniżono ocenę ;) bo Kochanowski wielkim poetą był).

      Usuń