Urlop się kończy, a tu nagle pogoda się poprawiła, upał przyszedł. Ale woda nadal zimna. Na plaży, mimo rozłożonego parasola, około południa nie da się wytrzymać. W domku sauna, ale przynajmniej nie praży. Zgodnie stwierdzamy, że pogoda nam się udała, bo więcej upałów by nas wykończyło. Tylko bardzo mi żal, że akurat teraz musimy wyjeżdżać. Żeby tak zaczęło padać, nie byłoby mi szkoda, wyznaję Markowi.
Powrót planujemy cygański, na walizkach. Trochę mi się tak nie chce, ale z drugiej strony można by spróbować, jak to wypali z Jerzykiem. W sobotę popołudniu wyjeżdżamy, wieczór u Jarka, niedziela u Jarka, na noc jazda z powrotem, poniedziałek na regenerację.
Sobotni dzień wydawał się dość pogodny. Doba hotelowa do 10, wyjechaliśmy przed 11. I na plażę, pożegnać morze. A tam mgła. Plaża zrobiła się mała i przytulna. Jerzyk trochę się bawi, bo kupiliśmy wreszcie konewkę - bliźniaki wyjechały wcześnie rano i nie mamy od kogo pożyczać ;) Ale humor ma kiepski, boli go ząb (w czasie urlopu wyszły mu górne trójki, a to chyba przyszła kolej na dolną), jest śpiący i tylko by pił mleko (ten eufemizm, gdyby nie był eufemizmem, brzmiałby "chce do cyca"). Oprócz mgły wieje i nie jest tak przyjemnie, jak jeszcze wczoraj to sobie wyobrażałam. Więc pożegnalny obiad w lokalu osłoniętym od wiatru, zakupy i wyjazd. W trakcie zakupów w namiocie z zabawkami złapało nas oberwanie chmury. I już mniej mi było żal wyjeżdżać. Choć trochę jednak zawsze...
U Jarka, brata Marka, wylądowaliśmy wieczorem. Jak byśmy z Syberii jakiejś do innego kraju przyjechali, takie ciepło powietrze nas owiało, gdy tylko wysiedliśmy z auta. Jerzyk lekko zdezorientowany, chyba myślał, że po długiej podróży znajdzie się w domu. Obfitość zabawek Dominika złagodziła ten stan.
Przywieźliśmy z sobą burzę. Gwałtowna i szybka, mogliśmy pojechać na nocleg do domku nad jezioro. Wyruszaliśmy przed północą, Jerzyk usnął dopiero w samochodzie.
Niedziela nad jeziorem zrekompensowała mi dwa tygodnie nad Bałtykiem. Wreszcie mogłam pływać bez wrażenia, że w moje ciało ktoś wbija zimne igły. Wreszcie założyliśmy Jerzykowi rękawki, za którymi przed urlopem objeździłam pół miasta, i także on zechciał zamoczyć sobie coś więcej niż nogi do kolan. Gdyby nie to, że Jerzyk i Dominik są w tym trudnym wieku, w którym najbardziej podoba im się zabawka używana aktualnie przez drugiego, czułabym się tam rajsko.
Powrót do domu szalony, wyjazd zbyt późno, szalona jazda, szalony przyjazd o 3. Połowę dnia na regenerację, który to dzień miał być również na rozpakowanie walizek i pranie, przesypiamy, powaleni upałem na naszym trzecim piętrze. A po obiedzie nie możemy wytrzymać w domu, już się przekonaliśmy, że w taką pogodę najlepiej stąd uciekać. Jedziemy na spacer w okolice zoo, pokazujemy Jerzowi widoczne zza płotu zwierzaki. Dobry jest w wypatrywaniu ich, niektóre widzi wcześniej niż ja i mi je pokazuje, oczywiście wydając zwierzęce, jego zdaniem, odgłosy. Wracamy Jerzową terenówą przez stromą ścieżkę, z której jednak widać bardzo ładny las.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o tegoroczny urlop. Spokojny, bez wycieczek, zwiedzania, rozjazdów, a taki, że mogłabym nad tym morzem jeszcze siedzieć i siedzieć....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz