Po urlopie obawiałam się, że trudno się będzie Jerzowi przestawić na bycie znowu głównie ze mną w tak mało ciekawym miejscu, jak nasze mieszkanie. A tu nie jest tak źle. Owszem, wychodzić na spacer lubi, wracać nie za bardzo. Ale poza tym sprawiał wrażenie zadowolonego, że jest u siebie. Co do kontaktu z większą ilością osób też nie wygląda, jakby mu tego brakowało... oprócz jednej osoby.
Jerzyk zobaczył, jak to fajnie jest spędzać dużo czasu z tatą. Od urlopu codziennie kilka razy pada pytanie: tata? Kilkakrotnie po stwierdzeniu o nieobecności taty Jerzyk zaczynał płakać. Np. tuż po wyjściu Marka do pracy:
- Tata?
- Tata poszedł do pracy, wróci po południu.
Płacz Jerza.
A dziś, gdy tata podjechał na plac zabaw samochodem i wracaliśmy osobno, Jerzyk, gdy tylko zauważył, że tata odchodzi, zaczął się rozpłakiwać (po polskiemu, ale tak to jest: jeszcze nie płacze, tylko wydaje dźwięk, który oznacza, że zaraz będzie duży ryk). Więc mówię:
- Tata jedzie autkiem do domku i zaraz go spotkamy, bo my też idziemy do domku - po czym powtarzam jeszcze raz, dla... właściwie nie wiem dlaczego. Jerzyk postanawia się jednak nie rozpłakać.
Gdy tylko dzwoni domofon: tata?
Przy usypianiu, gdy Marek na chwilę odejdzie: tata?
Bez okazji, kilkakrotnie w ciągu dnia: tata?
Cieszę się, że dla Jerza tata stał się tak ważną osobą. Cieszę się, że Marek chce i potrafi dawać mu swój czas. Cieszę się, gdy idą razem na spacer albo jadą na męską wyprawę, jak przedwczoraj, gdy zawieźli samochód do mechanika i wracali ze wsi dwoma autobusami, a ja mam wtedy chwilę dla siebie. Cieszę się, gdy widzę, jak świetnie się razem bawią.
I nie, nie jestem zazdrosna ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz