wtorek, 19 lutego 2013

Dobrze być w domku

Oglądamy zdjęcia z przedstawienia, na które się wybieram z Jerzykiem. Na jednym jest wilk, na innym tygrys. I wiem, że to wariackie pytanie i nie wiem, po co je zadałam (po co - chyba chciałam się uspokoić, że faktycznie nie będzie się bał, zadając je czułam, że coś z tym pytaniem nie tak, po lutowym warsztacie z Moniką Szczepanik wiem już co...),
ale pytam Jerza, czy nie bałby się takiego wilka. Na co on rzekł po prostu:
- Nie, jesteśmy w domku.
I mimo poczucia idiotyczności tego pytania jest mi niezmiernie miło, gdy przypominam sobie tę niespodziewaną dla mnie odpowiedź.

 Wracam do domu. Poprzedniego dnia zawiozłam Marka do szpitala na planowany na dziś zabieg. Marek jest w trakcie operacji, myślałam, że wyjadę rano z domu, załatwię kilka spraw, po czym pojadę do szpitala. Ale nie, trwa zabieg, nie ma możliwości, żebym tam była, pielęgniarki każą dzwonić za godzinę. Wchodzę do mieszkania, Jerzyk podbiega, ale nie chce się przytulić. Zgadza się na podanie ręki.
- Co się stało, że nie chcesz się przytulić?
- Zły jesteś na mamę.
- Co się stało, że jesteś zły?
- Mama zostawiła szpitalu.
- Jesteś zły, że zostawiłam tatę w szpitalu? Tata chciał tam zostać, bo chce, żeby doktor go wyleczył. To nie moja wina, że tak się stało.
- Moja wina.
Upewniłam się jeszcze, że to na pewno moja wina, bo ostatnio słyszałam o dziecku, które obarczało się winą z powodu choroby ojca. Zasady Jerzowej gramatyki rozwiały jednak wątpliwości. Gdyby Jerzyk obarczał siebie, powiedziałby "twoja wina". Bo dalej ja to ja, Jerz to ty, moje to moje, a Jerza - twoje. Więc nie obarczał siebie, tylko mnie.
 A gdy Marek następnego dnia wrócił do domu, Jerz powtarzał:
- Wszyscy są w domku. Tata, mama, Jerzyk, babcia.

Tak, dla mnie to też jedna z fajniejszych rzeczy na świecie: gdy jesteśmy razem w domku.
Tuż obok tej, gdy razem możemy pojechać w jakieś fajne miejsce :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz