poniedziałek, 1 października 2012

Urodziny

Zawsze mi się kojarzyły ze świętowaniem tego, że się urodziłam, że jestem. A dziś dopadło mnie takie silne poczucie przemijania. Smutek. Żal za tym, co mi się nie udało. Lęk, czy zdążę z tym, na czym mi zależy. "Mała żałoba", jak ujął to Marek. Małe umieranie, bo coś odchodzi w przeszłość.
- Ale pocieszę cię - rzekł mąż, na którego można zawsze liczyć. - Im człowiek starszy, tym czas biegnie mu wolniej.... Nie, zaraz... na odwrót to było!
Pocieszył mnie, bo się uśmiałam z niego :) Owszem, był zadowolony ze swojej skuteczności.
Pobyliśmy razem w tym smutku, a potem wróciłam do tu i teraz. Bo zawsze, gdy nachodzi mnie to poczucie przemijania, pomaga mi powrót do teraźniejszości. Gdy jestem cała w teraz nie boli mnie upływ czasu. Nie czuję go, bo - jestem. Więc równowaga została przywrócona. I mąż mógł mi jeszcze odpowiedzieć na pytanie:
- Jak to jest mieć znów o rok starszą żonę?
- Dla mnie nic się nie zmieniło.
Nic lepszego, i bardziej przywracającego teraźniejszości, nie mogłam usłyszeć.

A tu "Oprócz bękitnego nieba", bo usłyszałam dziś w radiu, i tak mi spasowała do nastroju tego dnia dzisiejszego świątecznego ;)


Te nastroje skumulowały się wieczorem, lecz za dnia świętowaliśmy, a jakże - był podwieczorek na Rusinowej Polanie. Jerzyk wiedział, że idzie zobaczyć owieczki, i przez całą drogę pokrzykiwał gromko: baaa!
Gdy wchodziliśmy na polanę, wydawało się, że nie ma na niej żywego ducha. Tylko łąka, tu i tam masywne stoły (tak - na podwieczorki :)) i niebo blisko przylegające do ziemi, jakbyśmy weszli do wielkiego pokoju. Ale weszliśmy wyżej i to wrażenie zniknęło. Zobaczyliśmy panoramę, podobno najładniejszą w całych Tatrach. Zza niskich chmur wyłaniały się kontury gór, tak groźne w dzisiejszym świetle, że prawie się cieszyliśmy, że są przesłonięte.
Później było fajnie: spotkaliśmy bacę, przeszło obok nas stado owiec, Jerzyk głaskał owczarka, który sam wyglądał jak owieczka. I -Jerzyk oczywiście - straszył bacówkowego kota. Biegał po trawie, wspinał się na kamienie, omijał owcze buby.
W drodze powrotnej wracał myślami do przeżyć z polany. Wydawał wtedy z siebie głośne: baaa!

Candy nierozstrzygnięte. Apa Jerza usnęła w samochodzie! Nie ma kto losować!




8 komentarzy:

  1. ja chcę w Tatry!!!
    wszystkiego naj, naj najjj - til hamingju, jak to się tutaj mówi :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naj naj najlepszego!!! No tak niestety i u mnie urodziny łączą się z myślami o przemijaniu, o tym co już za mną i czego już nigdy nie osiągnę... Jednak moje chłopaki ściągają mnie z powrotem "na ziemię"
    :) Jeszcze raz najlepszego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Życzę po prostu spełnienia :) a piosenka - świetna :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ester kochana każdy dzień jest przemijaniem,,staraj się żyć radośnie aby wspomnienia były miłe.
    pozdrawiam i czekam na wynik candy

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystkiego dobrego! A chwile..wszystkie są ważne. Bo są. :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. życzę urodzinowo jak najwięcej radości z uważności w teraźniejszości, a jak najmniej trosk stających w gardle jak ości. i duuużo Miłości! :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak ja Cię dobrze rozumiem z tym myśleniem o przemijaniu...U mnie takie nostalgiczne urodziny zaczęły się już w wieku dwudziestu jeden, dwóch lat. Tak czy inaczej życzę ci dużo uśmiechu i pogody ducha!!! A Tatry...są piękne po prostu. Nie byłam tam już wieki...Alpy się do nich nie umywają:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki za życzenia i zrozumienie w dołkowym nastroju :)

    OdpowiedzUsuń