poniedziałek, 30 stycznia 2012

Opowieść Gerdy

Nagle znalazłam się w środku bajki - i co zobaczyłam? Naprawdę można się czasem zdziwić. Do tej pory myślałam, że Gerda to silna kobieta, która musi walczyć o swojego mężczyznę. To ona jest stroną, która przejmuje inicjatywę. Gdy nagle stałam się nią i przeżyłam jej zwykły dzień, poznałam ją z całkiem innej strony.
Gerda i Kaj mieszkali w domkach stojących naprzeciwko siebie w wąskiej uliczce. Mieszkali na piętrze, między ich oknami pięły się róże (taki obrazek pamiętam z książeczki z dzieciństwa). Gerda i Kaj całe dnie spędzali razem. Ale to Kaj wymyślał zabawy. Gdy było ciepło, puszczali łódki z papieru. W zimie rzucali się śnieżkami i bawili na śniegu. Gerda sprawiała wrażenie, jakby mało interesowała ją zabawa. Rzadko pozwalała sobie na spontaniczność - jeśli już to wtedy, gdy widziała, jak Kaj dobrze się bawi. Gdy nie było Kaja, lubiła patrzeć na róże. Patrzyła też przez okno na ruchliwą uliczkę, na której zawsze coś się działo. Lubiła swój pokój, ale czuła się tam samotna.
Takie życie odpowiadało Gerdzie. Nie pytała siebie, czego sama chce, zadowalało ją to, że uczestniczy w życiu Kaja i że dzięki niemu zdobywa się na spontaniczność, której sama nie potrafiłaby z siebie wykrzesać. Nie dlatego, że jej nie potrzebowała - dlatego że czuła przed nią lęk i opór. Może czuła się bezpieczniej, gdy w nic się zanadto nie angażowała, choć przez to traciła wiele dobrej zabawy. Na szczęście był Kaj.
Mała Gerda pewnie żyłaby sobie jak mimoza, aż by osiwiała... ale pewnej zimy na ich ulicy pojawiła się piękna i zła Królowa i porwała Kaja. Wtedy Gerda poczuła, że musi coś zrobić. Miała właśnie wyruszać w długą drogę, by odzyskać Kaja, gdy nieoczekiwanie w jej życiu pojawił się... dzielny ołowiany żołnierzyk. Zaprosiła go, żeby wędrował razem z nią.
Żołnierzyk był trochę skonsternowany, nie wiedział, czy będzie mógł Gerdzie w czymkolwiek pomóc, skoro właściwie mieścił się jej w kieszeni. Gerda też czuła wyrzuty, że tak bardzo angażuje kogoś w swoją sprawę. Inicjatywa wreszcie należała do niej, to była nowa sytuacja. Okazało się, że żołnierzyk był bardzo pomocnym towarzyszem wędrówki. Podczas wichury obciążał kieszeń dzieczynki, tak że wiatr jej nie porwał. Nigdy nie był zmęczony ani głodny. Kiedy Gerda nie miała sił, podtrzymywał ją, i czuwał przy niej, kiedy spała. Wnosił też dużo radości do wędrówki, bo nie potrafił po prostu spokojnie maszerować, więc albo biegał dookoła, albo wymyślał śmieszne kroki, albo porywał Gerdę do tańca.
Droga była coraz trudniejsza, robiło się coraz zimniej. Przyszedł czas, że Gerda musiała pożegnać swego towarzysza. Czuła dla niego wielką wdzięczność za to, że pokonał wraz z nią tak długą drogę, za to, że przyjmował jej inicjatywę i za to, że dawał tak wiele z siebie.
Nie jestem pewna, czy Gerda po rozstaniu z żołnierzykiem wróciła do domu sama czy z Kajem. Pewne jest, że w tej drugiej relacji odkryła coś, czego do tej pory nie znała.
I że to wszystko było naprawdę ;) Bo tak bawiliśmy się tu :)

2 komentarze:

  1. Cała ta historia opowiedziana poprzez taniec? jak Wy tego dokonaliście? Kliknęłam sobie w link i brzmi ciekawie, choć dla mnie kosmicznie trochę. Na myśl o tańcu nie takim, jak robią to wszyscy ( a ja już ze starszego pokolenia i mam wrażenie, że na dyskotece ciężko by mi się było odnaleźć), śmiesznie się robi trochę...Ale z drugiej strony fajnie musi być tak przełamać się i nie martwić o to, czy kogoś będą śmieszyć nasze wygibasy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Historia opowiedziana przez taniec z bardzo małą ilością słów na początku ;)
    A czy śmiesznie - tańczymy w sali z zasłoniętym lustrem. Tak, jeśli ktoś by patrzył z zewnątrz, to być może nasze tańce wydałyby mu się śmieszne. Ale czy tak nie jest ze wszystkim - gdy jesteś niezaangażowanym obserwatorem dużo łatwiej oceniać i różne rzeczy wydają się śmieszne, dla mnie np. bardzo śmieszne są zasłyszane na ulicy kłótnie, chociaż ich uczestnicy pienią się ze złości ;) Albo maślane oczy zakochanych par, też bywają zabawne :P Zawsze gdy stawiamy się na zewnątrz wydarzeń, z jednej strony łapiemy dystans, z drugiej - mam wrażenie, że odcinamy się od przeżywania. A to bardzo uwalniające pozwolić sobie na przeżywanie i na swobodny ruch bez lęku przed oceną własną i innych.
    A poza tym dostrzeżone kątem oka (bo nie wpatruję się ;)) tańce innych osób wydają mi się raczej pełne spontaniczności i wdzięku niż śmieszne ;)

    OdpowiedzUsuń