sobota, 1 czerwca 2013

Nie, to nie teściowa

Tak się złożyło, że ostatni wpis, sprzed trzech miesięcy, mówił o wizycie teściowej. Ponoć w związku z tym milczenie, które zapadło, wydawało się podejrzane. Jest to jednak przypadkowa zbieżność zdarzeń. A gdy wspominam tę ostatnią wizytę, odczuwam głównie wdzięczność. Mimo tego, co zapisałam na bieżąco.
Czas to jednak zweryfikował. Małe irytacje jakoś przestały mieć znaczenie, a została radość z tego, że w sumie bardzo wtedy skorzystałam. I że w dzień wyjazdu mama naprawdę nie lepiła pierogów, tylko posiedziała jeszcze z Jerzykiem. Choć ceną za to było jej poczucie, że nic nam nie pomogła. Bardzo jestem jej wdzięczna, że tak się postarała przełamać swoje schematy i wyszła naprzeciw naszym potrzebom.
Trzy miesiące to bardzo długo. A wszystko przez jedno postanowienie wielkopostne: po 20 nie siedzę na kompie.
Stwierdziłam, że moja aktywność przy komputerze nosi znamiona uzależnienia. Że zamiast z mężem rozmawiać, ślęczę. Zamiast iść spać i obudzić się następnego dnia w normalnym stanie i o w miarę normalnej porze, ślęczę. Że nie słyszę siebie, ignoruję oznaki skrajnego zmęczenia, a gdy wreszcie jakimś cudem uda mi się zgasić monitor, czuję się jak królik na baterie bez baterii. Że ślęczenie moje jest ucieczkowe (tylko nie byłam pewna, przed czym). Ale ciekawa byłam, co się wydarzy, jak odstawię.
I tak oto odstawiłam. Nie, że wymierzone to było jakoś w bloga, tylko po prostu nie udało mi się zorganizować tak, żeby móc pisać o innej porze niż wieczorem.
Po odstawieniu głównego zapychacza okazało się, że są też inne. Na przykład zamartwianie się i angażowanie w sprawy innych, co bardzo nas zajmowało w marcu. Oprócz tego jednak wypełzł ze mnie paniczny lęk. Ponoć podstawowe doświadczenie egzystencjalne. Paniczny lęk przed śmiercią z powodu jednej małej kropki; włączony film o umieraniu, o tym, kogo zostawiam, co niedokończone, co nawet niezaczęte. Lęk paraliżujący fizycznie. Taki, który sprawia, że czuję się jak spłoszone zwierzę. I nie jestem w stanie zatrzymać własnych galopujących myśli. 
W moim lęku i jego motywach przewodnich bardzo wyraźnie zobaczyłam, w czym nie ufam Bogu, co chcę załatwić po swojemu, co kurczowo ściskam w garści. I powoli, powoli zaczęłam to oddawać, wypuszczać, składać w Inne ręce. Wiedziałam, że mój lęk nie jest Mu obcy. I że On przeszedł to, czego ja się bałam, że z Nim to jest do przejścia. Całe to doświadczenie było jak zanurkowanie na granicy tonięcia. Wróciłam do powietrza i światła, zaczynam coś nowego. Sznurki od moich spraw spoczywają bezpiecznie w Innych rękach, a ja ze zdziwieniem obserwuję siebie i nowy stan - wewnętrzny pokój głębszy od zewnętrznego bałaganu. Wzięłam głęboki oddech i czuję, że żyję.
Trzy miesiące bez bloga, ale warto było :)
 

7 komentarzy:

  1. Wspaniale! :) tu nie trzeba zostawiać żadnego komentarza :) piekne masz teraz skrzydła - pielęgnuje je :)
    pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobrze, ze odnalazlas siebie!
    Tak trzymaj!
    Tez sie nad tym odstawieniem powaznie zastanawiam... Niby na nic nie mam czasu, a jednak wieczorem na komputer zawsze znajde czas, czasami tylko 30 minut ale zawsze... Swiadoma jestem tego uzaleznienia, dlatego pewnie niedlugo odwaze sie troche go odsunac ode mnie. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana powiem jedno- koniecznie na jakąś kawę musimy się wybrać najlepiej bez dzieciaków ;)... ale z też będzie ok :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że Ty się cieszysz i że jesteś.
    Zablokowałam blog, bo mam trola :/ I nie wiem, czy mogę dać Tobie dostęp (nie umiem), bo jestem na bloxie... ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chcę dostęp! chyba możesz, bo mam tam konto, żeby móc u Ciebie komentować ;) choć ostatnio jak nadrabiałam zaległości, zostawiłam bez komentarza nawet dwa bardzo miłe majowe posty :)

      Usuń
  5. Ester, sorki, że tak późno odpisuję. Pewnie, że dam dostęp!! To podaj mi tu albo na priva adres mailowy na gazeta.pl lub login z bloxa t wyślę zaproszonko :)

    OdpowiedzUsuń