Wyciskam sok z dnia.
Dobrze wiem, że liczy się każda chwila. Łapię je więc jedną po drugiej, ścigam się z czasem. Sprawdzam, jak smakują, co w sobie kryją, co się w nich zmieści.
Ile porannych przytulasów zaspanego brzdąca (i jak bardzo spóźnione śniadanie). Ile dobrych, życiodajnych słów. A jeszcze niespodziewane odwiedziny powiększonej niedawno rodzinki z małym P. i nową Kruszynką. A jeszcze truskawki, kalafior i czereśnie. A jeszcze 50 stron przeczytanych i radość z tego, że można pracować inaczej niż domowo. I niespodziewany telefon, dobre wieści. I radość, że Jerz i Marek razem, a ja sama.
Teraz, gdy nocny chłód wspiął się już na nasze ostatnie piętro, piję sok z tego dnia. Jeszcze ta jedna chwila, kilka łyków, zanim na dobre go pożegnam. Mniam :)
Ach znam to, znam...
OdpowiedzUsuń:-) Ja też, ja też!
OdpowiedzUsuńJa też...Ale czasem nie nadążam z łapaniem, bo gonitwa ciągła. Czasem nie wiem jak to możliwe, że dwie godziny minęły. A czasem...tak jak dziś...żal mi dać odetchnąć mojemu ciału po nieprzespanej niemal nocy i zdrzemnąć się przed kolejnym powrotem w wir pracy...no właśnie...żeby chwila nie uciekła.
OdpowiedzUsuńech, taka mamuśkowa codzienność ;) uściski Dziewczyny!
OdpowiedzUsuń