Dziś przywiało do nas Czarownicę (kto wie, może przez ten wiatr w kominie), która lubi czarować w kuchni. Czarowała, czarowała, eliksiry w garach i piekarniku buzowały i szalały, trochę robiły co chciały, trochę zaskakiwały... wciąż czuję smak i ciepło przepysznej zupy krem ;)
Ciocia Czarownica przywiozła prezent urodzinowy dla Jerzowego kolegi, który już wkrótce skończy roczek :) Mam nadzieję, że będziemy w stanie się z nim rozstać, bo bardzo się nam podoba :) Hend mejd od "babci" Dorotki ;)
Ciocia Czarownica miała ze sobą aparat. Zdjęcia prztykane w pokoju bez żadnej specjalnej stylizacji, wydawałoby się - ot tak, a mają w sobie to "coś". Niby nic, a wychodzi profesjonalna sesja ;)
Dzień minął nam ciepło i kuchennie. Przy okazji poczułam, jak miło jest siedzieć w kuchni i gotować razem (zwłaszcza gdy to ktoś inny jest głównym kucharzem ;)). A gotowanie nie jest koniecznośscią, ale może być czymś intrygującym. Nie jest stratą czasu, ale samo w sobie sposobem na dobre spędzenie go. Poczułam siłę kobiecości, która ogrzewa i rozjaśnia (taki kontrast między jasną kuchnią a ponurą grudniową chmurą za oknem), i potrafi nakarmić. Poczułam się blisko ognia i ziemi, chociaż miałyśmy tylko płytę indukcyjną i kilka warzyw. Chyba było w tym coś magicznego ;)
***
To były czary-mary, a teraz diabeł stary.
Od kilku dni dręczą mnie lęki. Zaczynam o nich rozmawiać i okazuje się, że nie tylko ja takie przeżywam... i jeszcze się dowiaduję, że według moich rozmówców ich urzeczywistnienie jest całkiem prawdopodobne.
Zmagam się z tym.
Mózg nie odróżnia, czy lęk, który przeżywamy, jest związany z wydarzeniem realnym, czy wyobrażonym, i wysyła do ciała sygnały zagrożenia. Więc jestem cała w stresie.
Wiem, że na tym punkcie można lekko sfiksować. Sfiksuję?
A przecież jest teraz. Wiem, do kogo należy moje życie. Ta świadomość uspokaja.
Choć diabeł stary wciąż siedzi gdzieś z tyłu głowy...
dobrze, że blog wrócił i jednak czary mary i diabeł stary go nie zabiły :)
OdpowiedzUsuńno :) szkoda byłoby ;)
OdpowiedzUsuń