Humor rodzicielski to jest coś, co nieraz pewnie pojawiało się na tym blogu. To coś, co jest prawie zupełnie nieśmieszne, cieszy jedynie wąskie grono odbiorców, do którego należą: rodzice słodkiego bobaska robiącego te wszystkie śmieszne rzeczy, jego bliscy krewni (najczęściej ci, którzy widzą w nim jakieś swoje geny), z niespokrewnionych - inni rodzice, którzy potrafią wyobrazić sobie tę słodycz na podstawie własnych doświadczeń, z niedzieciatych - wyjątkowo empatyczne jednostki.
Poniżej mordercza dawka humoru rodzicielskiego, na podstawie co ciekawszych rozmów z Jerzem z ostatnich dwóch (tak! notowałam pokątnie!) miesięcy.
Pytam zachęcająco:
- Kto pomoże mi wieszać pranie?
Odpowiedź błyskotliwa acz bezlitosna:
- Mama... sama.
***
O nieogolonym Marku: tata... jeż.
***
Ubieramy się, tzn. Jerzyk ogląda książeczkę, a ja go ubieram. Przerywa milczenie spokojnym, melodyjnym tonem, stwierdzając:
- Mamusia... fak... mówiła.
Uszom nie wierzę. Ale powtórzył jeszcze ze dwa razy, żeby nie było wątpliwości. Poczułam się niesprawiedliwie napiętnowana. Naprawdę bardzo zwracam uwagę, co przy Jerzu mówię. A "o fak" wyrwało mi się ze dwa razy, i to wcale nie do niego. Ach, tryb nagrywania i odtwarzania, jak to ujęła Matka Kwiatka.
***
Styczniowa sobota, pierwsza po ubraniu choinki. Z trudem się budzimy, gdy Jerz tupta już do pokoju. Po chwili słyszymy odgłosy szamotania i:
- PSIK! PSIK! POKÓÓJ!!!
Co robić, wstajemy, bieżymy tam.
Choinka oczywiście leży, spłoszone koty chowają się po kątach.
- Jerzyku, kto przewrócił choinkę?
- Yśka! Wajatka.
"Wariatka" to też moje, tak, nazywam tak tego kota. Tu na marginesie dodam przyczynek do charakterystyki tych zwierząt. Gdy Ryśka śpi pod choinką, zwija się w kłębek i dopasowuje się idealnie. Czy wskakuje, czy się usadawia, czy zeskakuje, choinka jak stała, tak stoi. Gdy tylko Blanka usiłuje wleźć pod choinkę, choinka spada. Czołg, po prostu czołg.
***
Wyznanie rozczulające serce ojca, który wrócił z pracy, został olany przez potomka i usiłując zwrócić jednak na siebie uwagę, spytał zajętego czymś bardzo ważnym syna:
- Kto ja jestem?
- Tata. Majuś.
***
Od czasu do czasu czytamy książeczkę Agnieszki Frączek pt. Banialuki. Ostatnio mówię Jerzowi, że na jego koszulce jest Laki Luk. Powtarza za mną, a po chwili stwierdza: Bania Luk. I tak już zostało.
***
Rozmowa prawie filozoficzna w styczniowy poranek, przy śniadaniu.
- Jasno - stwierdza Jerz.
Wyglądam przez okno. Mgła wisi jak mleko z kożuchem. Więc usiłuję nieznacznie osłabić jego entuzjazm:
- Ale nie ma słońca.
- Zgasło?
Hmm? Przecież to oczywiste, że jak mówię "nie ma", to wcale nie znaczy "nie ma" ;)
Ale gładko wybrnęliśmy:
- Słońce jest, tylko za chmurami.
- Schowało?
Bingo :)
***
Jerzyk ma radar na ekologiczne jedzenie, stwierdzam. W zeszłym roku miał fazę na ziemniaki, jak przywieźliśmy swojskie od wujka Romka. Potem szał minął. A teraz znów wujek dał ziemniaki, i Jerz potrafił zjeść na podwieczorek dwa ugotowane na parze. Przy czym czekał dwadzieścia minut, aż ten drugi się zrobi. Jerzyk bardzo lubi też rybę, też na parze. I przy takim ulubionym obiedzie wrzeszczy naraz cienkim głosem:
- JEDZ! ZIEMNIAKI!
Patrzę na niego, o co chodzi? Skąd mu się to wzięło? Tak to nie krzyczymy.
- Jerzyku...???
- MAMA! JEDZ! ZIEMNIAKI!
Następnie po wchłonięciu dwóch trzecich filetu z dorsza rozdzierający krzyk:
- JESZCZEEEE!
Dla takich chwil warto stać przy garach, nawet jeśli to tylko wrzucenie ryby na parę ;)
***
Jerzyk odrywa się od meme skrzywiony:
- Ząbek... boli...
Więc my:
- Ale gdzie? Otwórz paszczę! Tata zaraz przyniesie gryzaczek! Pomasować ci dziąsełko? Ugryź sobie chlebka!
Na co on, kierując się do drugiego meme:
- Drugie... meme... pomaga...
Moje kompetentne dziecko :P
***
Oba meme.
Tę tajemniczą konstatację pozostawię bez komentarza.
***
Przychodzi do mnie Marek i oznajmia:
- Już wiem, kto tu przychodzi, jak mnie nie ma. M. mi powiedziała, że Jerz się wygadał.
- ???
- Bo jak zadzwonił dzwonek [dzwoni zawsze, gdy ktoś kodem otwiera domofon, stąd wiadomo np., że tata wraca] i spytała Jerza, kto idzie, to powiedział: sąsiad.
Hmmm. Zazwyczaj Jerzyk zawsze mówi: tata, nawet jeśli to rano i dzwonią akurat świadkowie Jehowy albo roznosiciele ulotek. Tego dnia jednakże spotkaliśmy na klatce sąsiada i Jerzyk poznał to słowo.
Ale wsypa :D
I jak, uśmialiście się, że boki zrywać? :P
Ja tak :)
No bo to mój osobisty rodzicielski humor jest, no!
Mamusia fak mówiła. :-)))))) Przebiło wszystko! Gumowe uszy mają te dzieci!
OdpowiedzUsuńŚwietnie! Mój jeszcze nie gada, ale intonacją głosu potrafi takie perły wydać, że chowaj się, kto może :D Więc wyobrażam, co będzie w przyszłości. Z kolei, mam już dwóch dorosłych dzieci, więc to i owo jeszcze z tamtych czasów pamiętam :)
OdpowiedzUsuńMama...Sama...
OdpowiedzUsuńPrawie spadłam z krzesła :D
ROZMOWY KONTROLOWANE? a w ogóle,to ja też się ubawiłam.buziaczki
OdpowiedzUsuńi tak ma być :):):) jak fajnie, ze to spisujesz :) moja Madziuleńka jest na etapie, powtarzania prostych słów, już sama coś tam potrafi, np krzyczy za Judytką "Di-di-ta do stouu' :))))) Ech...
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo za książki, muszę szczerze przyznać, ze bardzo czekałam na znak od Ciebie. Jutro wędruję do biblioteki, chętnie je przeczytam i dam znać, mam nadzieję, ze któraś zagości na mojej półeczce :):):)
Serdecznie pozdrawiam Jerza i rodziców Jerzowych, skutecznie uchachanych :):):)
Cieszę się, jeśli choć trochę pomogłam, a póki nie masz książek to zajrzyj jeszcze na bloga "W świecie Żyrafy". Tam sporo jest ciekawych rzeczy!
Usuńczuję do Jerza ogromną sympatię. myślę, ze chłopaki znalazłyby wspólny język NATYCHMIAST :)
OdpowiedzUsuńz tym różnie bywa, dzieci są nieobliczalne pod względem sympatii czy antypatii... ale zawsze można to sprawdzić ;) jak byście byli na jakimś urlopie to zapraszamy ;)
UsuńRewelka! On jest genialny :D
OdpowiedzUsuń