Jak się z Jerzem wypuściliśmy z domu, to nieśpieszno nam wracać. Marek w dni robocze wraca do pracy, a my się rozbijamy od jednej babci do drugiej. Od babci Krysi z Dzikiego Wschodu do babci Ewy w Świętokrzyskie przywiozła nas Niebieska Kaśka. Po weekendzie, gdy odzyskaliśmy samochód, znów nie zagrzaliśmy miejsca w domu.
Migawki z wycieczek:
Droga przez wioski, które wyglądają, jakby nikt tamtędy nie przejeżdżał. Przydomowy ogródek przeskakuje przez asfalt i ciągnie się po drugiej stronie uliczki. Na ulicy śpią psy. Perspektywa szeroka, w linii prostej widać św. Krzyż.
Kałków, sanktuarium. Jerzyk śpi w pełnej blasku kaplicy, przed małym kawałkiem chleba, otoczony miłością. Później biega wariacko po ogrodzie, ogląda zwierzaki. Kaki są numerem jeden. Co tam jeleń, sarna, paw. Ważne, że są kaki.
Święty Krzyż. Większość drogi na gołoborze i z powrotem, a od niedawna są to schody nad kamieniami, które idą całkiem sporo w dół zbocza, pokonana przez Jerza samodzielnie. Koło wieży rtv zasiada na chodniku, jakoby tu się kończyła wycieczka. Na szczęście daje się przekonać, że warto pójść dalej, aby zakupić w kawiarni przy klasztorze soczek ze słomką. Zaznaczam, iż nie było to przekupstwo. Roztoczyłam przed oczami Jerza dwie perspektywy i on sam wybrał, że pójdzie :) Później ciągnęło Jerza w kierunku Drogi Królewskiej, która schodzi po kamieniach do Nowej Słupi. Może w przyszłym roku pójdziemy już tamtędy.
W klasztornym fast foodzie Mirabelka skorygowała swe poprzednie stwierdzenie, mówiąc, że Jerz jest jednak żywy. A to po kilkuminutowym bieganiu za nim i pilnowaniu, żeby nie właził na schody, gdy ja dojadałam pierogi.
Święta Katarzyna. Sympatyczna siostra Agata jak zwykle uśmiechnięta zza krat i Jerz prężący się i drący wniebogłosy, gdy tylko zwracała się do niego. Chłodne źródełko w głębokim cieniu puszczy. Zdziwienie Jerza i dyskusja, jak to możliwe, że nie ma tam ryb. Małe rączki pluskające chłodną wodą, wrzucające kamyki do strumienia.
Takie to były nasze wycieczki, obie w miłym Mirabelkowym towarzystwie.
Przez ten czas, gdy Jerzyk ma pełno babć, cioć, siostrzyczek oraz trochę taty i wujka, przestałam się martwić o rozwój jego mowy. Coś powoli ruszyło do przodu. Używa coraz więcej słów, niektórych w wielu znaczeniach, oraz jednego równoważnika zdania.
Słownik Jerza:
koparka z francuskim r lub kopaka - koparki, ciężarówki, jak również kupki piasku, piaskownice, krecie kopce;
bam - upadek, ale też wodospad;
kółka, kuka - wiadomo, kopaka ma kółka;
ik - duże dzikie zwierzę, ostatnio wpadłam na to, że być może wilk, ale na tygrysa też tak mówi;
lala
jaja
miau, am, mu, koko, i-ja - odgłosy zwierzaków;
iijaa - karetka, policja, wóz strażacki i każde auto z migającym światłem;
rura, juja ;)
buba, si;
siup - zjeżdżanie po ślizgawce;
pip-bip - proszę, zejdź mi z drogi;
gugu - wzięło się od gołębia, ale teraz to każdy ptak oprócz kaki;
kaka;
myju-myju;
kak - tak. Początkowo mówił też "tak", ale kak wywoływało w otoczeniu większą wesołość... i niestety się utrwaliło;
baba - babcia i baba piaskowa;
brum-brum, ciuch-ciuch - to już stare;
tu nie - to ten równoważnik zdania. Wskazuje na istnienie problemu, np. gdy przez szybę akwarium nie można dotknąć ryby. Albo przed zasiuraniem spodenek, gdy obok stoi nocnik.
Mniej więcej tyle. Boli mnie twarz od czytania w kółko (kuko) O Panu Tralalińskim i Ptasiego radia. Na szczęście nie jestem sama. Ostatnio jest faza na Żurawia i czaplę. Wszyscy czytali po kolei, niektórzy wybrańcy po dwa razy.
Rozwój mowy stawia też przed nami pierwsze problemy dotyczące tożsamości. Dla Jerza "ja" to jestem ja, "ti' to on. Przynosi mi samochodzik z odłamaną częścią, uderza się w brzuszek i mówi: ti. Albo idziemy nad strumykiem, Jerz w nosidle:
- Kto jest szybszy, Jerzyk czy woda?
- Ti.
Skomplikowane to, na razie mu nie tłumaczę, że dla niego ja to ty, a moje ty to jego ja... Wgłębianie się w to chyba by pogorszyło całą sprawę. Więc gdy Jerz rozlewa na stole herbatkę, wskazuje z uśmiechem na siebie i mówi:
- Ti.
To cóż. Z lekką rezygnacją odpowiadam:
- Tak, Jerzyku, TY rozlałeś herbatkę.
:) To ostatnie zdanie piękne! U nas, wbrew wiekowi, nadal problem z ,,nami" i ,,wami". Maks używa zawsze pierwszego, zamiast drugiego. Mówię więc sobie, że wszystko przyjdzie z czasem:)
OdpowiedzUsuńi ja tak sobie mówię, choć dziś wpadłam na sposób, jak to tłumaczyć - za pomocą pokazywania palcem. Chwilami już załapywał, a w każdym razie powtarzał, że gdy pokazujemy na siebie, to mówimy ja. No ale to naprawdę trudne ;)
Usuńbaba-kobieta za kierownicą samochodu ;D
OdpowiedzUsuń:P no i co w tym strasznego ;) żebyś widziała, w jakie krzaki wjechałam po drodze do Kałkowa, bo zaufałam gpsowi. Chciałam sprawdzić, czy dalej da się jechać. Marek, jak później zobaczył tę drogę, to stwierdził, że byłam odważna ;)
Usuńu nas też problem z ja i ty :) Igi mi sie w meandrach znaczeń gubi :D
OdpowiedzUsuńjuż myślałam, że wytłumaczenie "gdy pokazujesz paluszkiem na siebie, mówisz ja" załapał, bo kilka razy powtórzył, ale jednak nie. teraz na dobre ustaliło się ti :) U nas w domu wszystko robi ti :)
Usuń