Już jakiś czas temu stwierdziłam, że jest zdecydowanie bezpieczniej i mniej konfliktowo, gdy Jerzu bawi się z dziećmi sporo starszymi od siebie. Smoczy potomek Staś był świetnym towarzyszem.
Fajnie było patrzeć na chłopaków, jak zgodliwie wymieniają się zabawkami. Wyglądało to tak: Staś jeździ na koniku, Jerz na motorku. Staś postanawia zmienić środek lokomocji. Staje nad Jerzem i znacząco patrzy na niego z góry. Jerz bezproblemowo zwalnia motor, przejmuje konika. Owszem, były i momenty, gdy Stasiowi się tłumaczyło, że Jerzyk jest mały i trzeba mu trochę ustąpić. Staś znosił to z godnością.
Staś jako duży chłopiec sam korzysta z łazienki. Jerz natomiast wszędzie za nim chodzi. I pewnego razu, gdy Jerza nigdzie nie było, okazało się, że właśnie poszedł za Stasiem do toalety. Staś sikał, a Jerzyk bawił się na podłodze tuż koło kibelka. W najpiękniejszej harmonii, którą tylko chwilowe wtargnięcie matek zepsuło. (To opowieść z gatunku zawstydzających historii z dzieciństwa, za którą, mam nadzieję, nie zostanę znienawidzona ani przez Jerza, ani przez Stasia, ani przez rodziców Stasia).
Kryzys przyszedł, bo musiał przyjść, następnego dnia, gdy Jerz zepsuł Stasiowi budowlę z klocków, a Staś miał dość bycia wyrozumiałym. To był znak, że za długo siedzimy w domu. Szybko wybraliśmy się więc na Zamek. Staś wnet się pocieszył, bo jest fanem rycerzy, zamków i mieczy, a nie lubi smoków, zwłaszcza gdy zieją ogniem.
A jak już wsiadał do autobusu, którym miał jechać do babci, pytał, czy też jedziemy. To było miłe.
Może następnym razem Staś przyjedzie ze swoimi rodzicami na dłużej. Mamy tu jeszcze kilka zamków w okolicy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz