poniedziałek, 28 listopada 2011

Odroczony roczek, czyli uroki kinderbalu

Co musi być na imprezie dla wyrośniętych bobasów? Balony, ciężarówa, inne dzieci. Kwestie cateringowe na szczęście nie odgrywają głównej roli, ku mojej uldze... Jeszcze.

Można by analizować, dlaczego tak jest - poprzestanę tylko na stwierdzeniu faktu, że każda impreza u nas to "impreza w budowie", rodzaj performansu. Kto chce tego doświadczyć, musi przyjść o czasie albo chwilę przed. Kto oczekuje bardziej tradycyjnego przyjęcia, powinien się spóźnić co najmniej godzinę. Tym razem też tak było, choć pojawiły się szanse, że stanie się inaczej. Być może jednak performatywność to konstytutywna, a zarazem dynstynktywna cecha naszych imprez - z tego by wynikało, że nie da się przed nią uciec. Zdecydowanym plusem imprez dla dzieci jest właśnie to, że impreza w budowie im nie przeszkadza - ważne, żeby były balony.
Balony były. Dobrym niezrelizowanym pomysłem były bańki mydlane. I hit wieczoru (oprócz prezentów oczywiście, które natychmiast zostały rozpakowane i użyte i śmiem twierdzić, że solenizant bardzo się z nich cieszy) - przypadkowy zakup dokonany przez Marka, ciężarówa. Nie wiem, jak to się zaczęło, ale w pewnym momencie moim oczom ukazał się Jerzyk pchający ciężarówę, na naczepie której siedziała mała Ala. Ciężarówa była pchana tył naprzód, nóżki Ali zwisały z naczepy na podłogę i mogła nimi sterować. Później Jerzu woził tak jeszcze drugą starszą koleżankę, Monisię. Zabawa ciężarówą trwała dość długo, a nawet były kolejki do miejsca na naczepie ;)
Na co wyrośnięty bobas nie zwrócił wcale uwagi? Na tort. Tort był ze ślicznym jeżykiem, ale to nie miało znaczenia. Świeczka, owszem, była trochę ciekawa, ale nie chciał jej zdmuchnąć, mimo że gdyby chciał, to by potrafił. Tata próbował, pokazywał, jednak podmuchy Jerza owiewały co najwyżej czubek jego nosa. W końcu znudziły mu się i do płomyka powędrowała mała łapka. Na to już nie wystarczyło mi cierpliwości, świeczka bardzo szybko została zdmuchnięta ;)
Solenizant był bardzo zadowolony z imprezy i z obecności innych dzieci... to chyba nie będzie koci człowiek ;) Tak się rozochocił, że nie było mowy o popołudniowej drzemce. Zamiast tego uciął sobie drzema o 20.30, po czym do 23 nie dawał się przekonać, że czas już zakończyć ten dzień. Między innymi udało mu się wtedy przechwycić telefon Marka i uciął sobie bardzo ciekawą pogawędkę, po której dałam mu ksywę "Prezes" ;) I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że my z Markiem byliśmy już zmęczeni - śmiertelnie.
I takie są uroki kinderbalu. Dzidź imprezuje do oporu, a jego stary rodzic marzy, żeby iść wreszcie spać ;)

5 komentarzy:

  1. będzie z niego towarzyski facet hehe, trzy imprezy urodzinowe pod rząd, i to w dodatku udane.. ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. w zasadzie to dwie... czy o czymś zapomniałam?

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, to widzę, że nam się zbiegły w czasie kinderbale. U nas też nie obyło się bez opóźnienia, ale chwała Bogu, w Szwajcarii celebrują aperitif i możesz spokojnie zostawić gości na pierwszą godzinę, półtorej z kieliszkami wina w ręce. Pogadają, nie wypiją byt wiele, a jeszcze pewnie potem powiedzą, że impreza była w dobrym stylu:)

    OdpowiedzUsuń
  4. ha, pamiętam z Monachium Twoją teorię o przychodzeniu do Ciebie na czas :) i pamiętam jak pisałyśmy sobie smss: Madzia, spóźnię się 5 minut
    Stefa

    OdpowiedzUsuń
  5. :D :D :D to u nas zamiast aperitifu było zaangażowanie gości w dmuchanie balonów.
    Stefa, fajnie czasem odkryć, że istnieje coś, co się nie zmienia - a tym czymś jest moja punktualność ;)

    OdpowiedzUsuń