Jak to jest, że przed Świętami człowiek się tak spina, spina na maksa, a po Świętach, kiedy właściwie powinien żyć lepiej głębiej etc., jakoś się to wszystko rozmywa... A spinać można się na różne sposoby. Można sprzątać i piec baby, i biegać przy tym jak w ukropie. I można się spinać duchowo, uczestnicząc w nabożeństwach i nieustannie pamiętając, że to ważny czas.
Ponieważ w sprzątaniu i gotowaniu jakoś mi nie idzie, staram się przynajmniej spiąć duchowo. W tym roku było to utrudnione, bo w Wielkim Tygodniu rozchorowaliśmy się z Jerzem. Wpisaliśmy się tym samym w ponurą statystykę roku 2012, tzn. jedna choroba na miesiąc. Nie była to na szczęście choroba obłożna, oprócz jednego czarnego wtorku, tak że zgodnie z planem na Święta ruszyliśmy na bliski Wschód. Jak rzekła moja teściowa, nie jest to jednak Ukraina Zachodnia. A jak rzekła moja szwagierka, jeśli już nie Polska, to i nie Ukraina, tylko Grody Czerwieńskie. W każdym razie Wschód.
Na Wschodzie zastaliśmy dom murem podzielony, a my tam jak zwykle między młotem a kowadłem. I może to ciężkie powietrze tak zdominowało moje przeżywanie niedzieli wielkanocnej? I jeszcze to szare niebo i wiatr hulający po nagim sadzie, gdy wyszłam z Jerzykiem na spacer. I jeszcze pusty ciemny dom, gdy wszyscy prócz nas pojechali na cmentarz. I byli tam o pięć minut za długo, bo właśnie w ciągu tych ostatnich pięciu minut przed ich przyjazdem zdążyłam pomyśleć: "Super. Ale fajne Święta". I zaczęłam pogrążać się w jesiennym nastroju dnia.
I tak w tej melancholii rozmyło się moje przedświąteczne spięcie, przepadła gdzieś energia, którą w sobie czułam.
Może to i lepiej. Może więcej prawdy o sobie poznajemy wtedy, kiedy nie galopujemy na emocjach i nie rozpiera nas poczucie własnej sprawczości, możności... (i zajebistości ;)). Więc z lekką dżumą wkroczyłam w poświąteczne dni. Pocieszenie znalazłam w prostym fakcie, że za kilka dni znów będzie niedziela. Byle do niedzieli. Tego się trzymam :)
Aha, PS. Życzenia! Ponieważ nie było życzeń przedświątecznych, to po Świętach życzę drogim Czytaczom (i sobie), byśmy mieli w sobie radość ze zmartwychwstania, i żeby każda niedziela nam o niej przypominała, gdybyśmy w międzyczasie przypadkiem zapomnieli. A tym, co w zmartwychwstanie nie wierzą, radości po prostu życzę, z życia.
Fajnie to wszystko opisałaś.a może na pocieszenie powiem Ci,że ja nie byłam na Wschodzie a też byłam zdołowana,może pogoda,może to,że daleko od domu(dosłownie i w przenośni,dom-OJCZYZNA).jeżeli nachodzi Cię ta cholerna beznadzieja pomyśl sobie o tym,że masz blisko tych,których kochasz i to napewno doda Ci poweru!głowa do góry,bo tak naprawdę,każdy dzień jest ważny i każda chwila powinna być przeżyta!buziaczki kochani,pa
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz i proszę o podpisywanie się pod postami, nasza kochana Babciu, jak przypuszczam :D
Usuń