niedziela, 22 kwietnia 2012

Biegając po trawie

Prawie cały zeszły tydzień spędziliśmy w Paszczakowie. Dom stoi blisko ziemi, blisko trawy i psa. Ta bliskość zrobiła swoje: po kilku dniach Jerzyk reagował płaczem, gdy tylko na chwilę trzeba było iść do domu. Widok, który najbardziej utkwił mi w pamięci: mój dzidź w śmiesznej czapce biega po soczyście zielonej trawie.
To nie przystrzyżony osiedlowy trawnik tylko prawdziwa trawa, więc idzie ostrożnie. A i tak dwa razy wywraca się jak długi na wielkim kretowisku. Ale trawa jest miękka, więc chwilę na niej leży, trochę zdziwiony, po czym wstaje i z radością odkrywa kolejne zakamarki ogrodu.
Tydzień minął nam częściowo aktywnie, częściowo leniwie. Do leniwych zaliczam m.in. spacery po ogrodzie. Do aktywnych - trochę spraw urzędowych i nie tylko, jeden długi spacer z odwiedzinami, a także spotkanie pani Uli.
Pani Ula to 72-letnia pani, która za moich czasów licealnych prowadziła kółko recytatorskie. Było to miejsce, w którym spędzałam bardzo dużo czasu. Co ja tam robiłam? A siedziałam, czekałam na swoją kolej, przychodzili inni, to wolałam poczekać, aż pójdą. Czasem się wnerwiałam, że tyle tam jestem, ale w gruncie rzeczy musiało mi to być do czegoś potrzebne, skoro jednak siedziałam. Kiedy stamtąd wyjeżdżałam, zamknęłam za sobą tamte drzwi i pamiętanie o tym, kim tam byłam, co robiłam, uwierało. I minęło te parę lat, kiedy jakoś nagle poczułam wdzięczność do pani Uli. Że tam była, że mogłam po prostu tam pójść. I to już ponad dziesięć lat, jak mnie tam nie ma (pamiętam jej sześćdziesiąte urodziny, dostała koszulkę z policjantem "60 lat UB"), i wreszcie postanowiłam pójść się osobiście pokazać. Oczywiście Jerz był dobrym pretekstem. Ale akurat wtedy, gdy wybrałam się z nim, UB nie zastałam. Za to następnego dnia, gdy w pogoni za innymi sprawami i rzeczami już sobie to spotkanie odpuściłam, zobaczyłam ją na ulicy. No i jak tu było nie podejść :) Jak to dobrze było zobaczyć panią Ulę, taką samą jak kiedyś. Dalej robi to, co lubi. Dalej ludzie do niej przychodzą. I twierdzi, że coraz fajniejsi. Czyli nieprawda, że młodzież coraz gorsza ;) Przyjęłam dobre słowa, które mi powiedziała. Bo kto jak kto, ale ona trochę mnie jednak znała, i mogła ocenić, czy się zmieniłam, czy nie.
Wróciło dużo dobrych wspomnień. Warsztaty w Mo..., pierwsze pamiętne, w czasie których stało mi się więcej złego niż przez dużą część życia, bo i na rowerze miałam wypadek, i pies mnie pogryzł, i jeszcze później zakażenie. Przygody miałam, że hej :) Ale i tak było dobrze. Iłża, Leśmian. Imprezy po. Dziad Karol i Stare Dobre. Muzyka, której bym nie usłyszała. Teatry, których bym nie zobaczyła. Więc jednak... mogło być inaczej, ale było jak było. Było tak, jak mogłam to przeżyć ja, wtedy. I dobrze, że było.
Amen.
A dla Paszczaków byliśmy dość uciążliwymi gośćmi. Ponieważ od nieszczęśliwego wypadku z wodą wytrysłą z kaloryfera sypialnia wyszła poza nawias ogrzewanych pomieszczeń, w pokoju dziennym toczy się całe domowe życie. W związku z tym uśpiony Jerz też tam zalegał. On na kanapie, ja przed kompem. Biedne Paszczaki chciały spać (albo same zająć kompa), a tu się ne da, bo goście. I dopiero, gdy już było zbyt późno, szliśmy do siebie na górę. Również przyznaję się, że mało co po sobie sprzątaliśmy. Prawie wcale. I nie mam tu na myśli okruszyn po śniadaniu. Oprócz ww. okruszyn były jeszcze naczynia, ponieważ w czasie naszego pobytu każda szafka w zasięgu rączek Jerza została przynajmniej raz opróżniona. Tak więc nie byliśmy wymarzonymi gośćmi, ale Paszczaki zniosły to mężnie. Tylko na koniec Misia stwierdziła, że jest chora.
W drodze powrotnej prowadziłam ja. Ponoć jechałam jak wariat i Marka rozbolała głowa.

2 komentarze:

  1. Tak fajnie napisałaś o tej soczystej zielonej trawie,że zatęsniłam za tym wszystkim.ostatnio często mi się to zdaża,więc jak mówi Jasiek, czas na urlop.bardzo mi się tęsni za Dzidziem i cieszę się,że DZidź bez stresu biega po ogrodzie i odkrywa jego zakamarki.buziaczki kochani pa

    OdpowiedzUsuń