Jesteśmy u celu. Wreszcie to czujemy: dotarliśmy do miejsca, gdzie spędzimy najbliższe dwa tygodnie. Wstępny rekonesans pod wodzą babci Ewy i jej przyjaciół - i zostajemy sami. Bardzo nam tak dobrze po ostatnim intensywnym tygodniu.
Łapiemy rytm. Śpimy długo, tyle ile trzeba. Jemy pyszne jedzonko z wypełnionej przez babcię lodówki. W kocim tempie oswajamy nowe miejsce. Szukamy najlepszej plaży. Wyprawiamy się, by znaleźć sklep.
Morze na początku mnie przeraża. Boję się pływać, choć tak długo czekałam na kąpiel w ciepłym morzu. Więc bawię się z Jerzem przy brzegu. Przecież nie będę się spinać w te cudowne wakacje.
Z dnia na dzień oswajamy je trochę. Drugiego dnia znaleźliśmy plażę, która bardziej mi odpowiada. Nie ma tam otwartego morza tylko zatoka z kamiennego falochronu. Trzeciego dnia Marek bada wodę: gdzie można się kąpać i jak daleko trzeba pójść, by głębokość była w sam raz. Wreszcie zaczynam czuć się bezpiecznie i pływanie staje się przyjemne.
Wszystko tu robimy w swoim tempie. Śpimy. Sprzątamy. Wchodzimy do morza. Zanurzamy się w tu i teraz. Prawie nie wiem, jaki jest dzień*, a na plażę chodzimy bez zegarka - że czas wracać, poznajemy po słońcu.
Cudowne tu i teraz.
*pilnuję tylko dlatego, że w sobotę odbieramy z lotniska Miśkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz