niedziela, 12 stycznia 2014

Mniej i więcej

Nie wiem, co się stało. Od jakiegoś czasu czuję się inaczej.
Czuję się stabilniej w sobie. Jakbym miała w środku linkę, na niej mały ciężarek. Czasem coś go wytrąci z równowagi. Ale on nie rozpada się wtedy na kawałki. Nie rozbija rzeczy wokół w drobny mak. Bardzo ciąży do środka. Wraca na swoje miejsce, do pionu. Znów jest tam, gdzie powinien być.
Gdy próbuję go nazwać, nasuwa mi się: pewność swojego istnienia, bezpieczeństwo, ukrycie w rękach Boga. Spokój, że co się zaczęło, nigdy nie przestanie istnieć. Mocne oparcie stóp na ziemi. Stabilność.
To już nie ten chwiejny płomyk, miotany lękiem. Już nie ten mróz, który z byle powodu chwytał za serce (lub brzuch). A najmocniej, gdy cokolwiek działo się z Jerzem.
Obserwuję to i czuję spokojną radość.
Cieszę się, bo wiem, że to, co się teraz dzieje, co się właśnie zmienia, to największy prezent dla Jerza, jaki mogę mu dać. Strasznie mi żal, że dopiero teraz. Ale jak dobrze, że to przyszło - bo wcześniej w ogóle nie wiedziałam, że można tak czuć.
Mniej lęku, więcej oddechu.
Mniej lęku, więcej przestrzeni.
Mniej lęku, więcej Boga.
Więcej zaufania.
Uffff :)

3 komentarze:

  1. Piekny stan.
    Mna chyba jeszcze czasami chwieje na boki, mam nadzieje, ze kiedys przestanie.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. niesamowicie to opisałaś!!!!
    Stan równowagi...

    pozdrawiam Was ciepło... Bo tu nie trzeba nic więcej pisać!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie po chrześcijańsku zazdroszczę. Bo ja chyba ciągle jestem tym chwiejnym płomykiem...

    OdpowiedzUsuń