Po dwóch latach (i prawie miesiącu) nerwów, martwienia się, popadania w skrajne stany od nadziei po rozpacz, wreszcie oficjalnie mogę powiedzieć: do widzenia panom doktorom :)
W zeszły wtorek byliśmy u neurochirurga. Po kolejnej kontroli Jerz miał skierowanie na następne kontrolne badanie - rezonans magnetyczny. U maluchów przeprowadzany pod narkozą. Gryzłam się tym i biłam z myślami, czy to potrzebne. I w końcu znaleźliśmy neurochirurga dziecięcego, który przyjmuje prywatnie i można go poprosić o drugą konsultację. Wyjęłam badania z przepastnych archiwów szpitala dziecięcego (trwało to dwa tygodnie, kartoteki wcześniej przejrzeć nie mogłam). W lekkim stresie poszliśmy. Po przejrzeniu całej historii Jerzowej, obejrzeniu tegoż i wysłuchaniu nas, otrzymaliśmy oficjalne zalecenie: przestańcie państwo chodzić z nim do lekarzy :) :) :)
W zeszły czwartek byliśmy u psychologa, również kontrolnie. Postawił kropkę nad i. Następnej kontrolnej wizyty nie zalecił, bo jak stwierdził, nie ma to sensu. Wiem już, że Jerz geniuszem nie jest (wg oficjalnych norm), ale to może nawet lepiej, pocieszyłam się.
Czuję ogromną ulgę. Oczywiście najwięcej zmartwienia mieliśmy, gdy Jerzyk był malutki, a wielu lekarzy starało mi się uświadomić, jak poważna jest nasza sytuacja. Na moje próby szukania nadziei, że może nie jest tak źle, uznawali za stosowne szybko sprowadzać mnie do parteru, jakby w obawie, że bagatelizuję sytuację. Matka w polskiej służbie zdrowia jest z założenia podejrzana. Jakby chcieli mi powiedzieć, że chcą dla mojego dziecka lepiej niż ja.
A ja po prostu od początku gdzieś w głębi czułam, że będzie zdrowy, że będzie rozwijał się dobrze. Jednocześnie byłam przygotowana na wszystko.
Wciąż mnie uczulano, bym zwracała uwagę na niepokojące objawy. To naprawdę straszne uczucie, ciągły lęk, że z moim dzieckiem coś jest nie tak. Niby jest w porządku, ale w każdej chwili może się okazać, że coś jest nie tak. Każda radość podszyta lękiem. Nie mogę w pełni cieszyć się żadnym nowym osiągnięciem, bo już się zastanawiam, czy to na pewno tak, jak powinno być. Patrzę na wesołego bobasa i w pewnej chwili dopada mnie myśl, czy na pewno wszystko ok?
Oczywiście w miarę, jak Jerzu rósł, uczył się kolejnych rzeczy, a ostatnio tak fajnie się rozgadał, coraz bardziej pozwalałam sobie po prostu się nim cieszyć. Jednak nigdy nie zapomnę tego, co przeżyliśmy na początku.
Wielki ciężar spada mi z ramion, gdy mogę popatrzeć na mojego biegającego jak wariat dwulatka i pomyśleć po prostu, jak się cieszę, że jest.
Toż to cudowne wiadomości ;)
OdpowiedzUsuńA co sie działo kiedy Jerzu był mały?
OdpowiedzUsuńNo właśnie o co konowały Jerza oskarżały?
OdpowiedzUsuńBardzo sie ciesze, ze wreszcie mozesz oddychac pelna piersia :)
OdpowiedzUsuńBuziak dla Waszego Jerza!
Wspaniale!
OdpowiedzUsuńSuper wieści! Rzeczywiście to musiało kosztować Was wiele stresu... Pamiętam, że kiedyś tak miałam, że mimowolnie porównywałam mojego smyka z innymi dzieciakami ( wiem że to trochę nie na temat, ale tak mi się nasunęło wybacz), a jak zostawał w tyle z czymś tam, to solennie postanawiałam przysiąść z nim i nadgonić;) Tyle, że tak naprawdę, jak to powiedział Korczak bodajże- ,,Kiedy dziecko powinno chodzić?" ,,Ano, właśnie wtedy, kiedy chodzi.":P Moje dziecko ma zdolności zupełnie nie po mnie ( oprócz dobrego słuchu),ale to nie odbiera radości z każdego osiągnięcia! Rozbiegany Jerz to mniemam niezły zdolniacha...w okazywaniu swojej energii:) ie mówiąc już o tych wszystkich zdolnościach rymo-twórczych", o których pisałaś:)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy pamietasz z Alusią było podobnie jak byla mała, jedna rehabilitantka mi powiedziała żebym się nieprzejmowała że jest ok i olać lekarzy. tak zrobiłam ale cały czas mialam wrażenie że coś strasznie zaniedbałam, a teraz kiedy się okazało że za mało roście to już w ogóle sie poschizowałam. Podaj namiary do tego neurologa, przejdę się do niego. A to w prokocimiu tak Cię straszyli? pzdr.
OdpowiedzUsuńW polskiej służbie zdrowia ciężko komukolwiek zaufać i nikomu nie można ufać bardziej niż własnemu rozsądkowi. Spokoju życzę kochana i radości na co dzień. Witam również wśród obserwatorów mojego bloga. Ciepło pozdrawiam. =)
OdpowiedzUsuńbardzo się cieszę dla całej Waszej rodziny, a szczególnie dla owego rezolutnego burumburaczka, który grasował mi ostatnio po mieszkaniu ^^
OdpowiedzUsuńa jego mamie życzę, by w ramach akcji "heaviness off" zaczęła spotykać się ze mną od czasu do czasu na starych dobrych babskich plotach :)
♥
OdpowiedzUsuńI ja się cieszę :)
OdpowiedzUsuńTrochę opóźniona, jak zwykle ostatnio. Ale bardzo się cieszę. Na prawdę. Mam nie dużo młodszego, i dobrze znam to uczucie. Nawet jak lekarze mówią, że wszystko w porządku, to i wtedy lęków nie rak. A jak starają się wmówić, że masz problemy, to cały świat się zawala. Świetna wiadomość!
OdpowiedzUsuń