To był pracowity długi weekend, a dla Paszczaków długi miesiąc, ale wreszcie po załatwieniu setek formalności, wypełnieniu wielu wniosków, wydeptaniu wielu ścieżek, a także rozwiązaniu kilku patowych sytuacji, wreszcie jest! Grzyb zwany oficjalnie Areną na Rynku w Paszczakowcu otwiera swe plastikowe podwoje.
Najwięcej o tym wszystkim mogłyby powiedzieć Paszczaki, bo to głównie one chodziły i załatwiały. Ale nie będziemy tu pisać biurowo-urzędniczej i formalnościowo-papierkowej epopei. Ważne, że wreszcie jest ;)
Nie chcę kłamać, bo być może każdy zainteresowany ma własną wersję tej historii, no ale skoro Paszczak do tej pory nie założył bloga pt. Więcej słonia, to ja na moim blogu napiszę wersję moją.
A jest taka: w zeszłym roku Benia pracowała w grzybie i ubolewała, że niewiele tam się dzieje, a mogłoby. Bo człowiek, który grzyba miał, nie bardzo go chciał. Tak więc zrodził się plan, by grzyba przygarnąć, zaopiekować się nim i fajne rzeczy w nim robić. Nafazowana Benia była jeszcze jesienią, ale na wiosnę, gdy przyszedł czas działania, to jakby o wszystkim zapomniała. Sytuację uratował Marek, gdy po majowym weekendzie jedliśmy z Paszczakami pożegnalny obiad w mieścinie nazwanej przez żula z PKS-u miastem biznesu i seksu. Marek rzekł:
- Ej, a co właściwie z tym grzybem?
I się zaczęło.
A teraz właśnie pierwszy dzień, gdy Paszczak z bojaźnią i drżeniem otworzył drzwi i stanął za barem.
Pewnie sporo się tam będzie działo w te wakacje. Pewnie nie raz tam będziemy.
Może wreszcie Rynek mojego starego miasta przestanie być tylko wybetonowanym tłem dla pomnika ze sznurem (tak, mamy tam taki pomnik w miejscu pamięci narodowej).
Kto będzie w Paszczakowcu, walić na Rynek! I do ekhm... Areny :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz