poniedziałek, 7 maja 2012

Majówki ciąg dalszy

Wiosenne, soczyście zielone łąki, ciągnące się aż do rzeki - taki krajobraz z Ponidzia wiosennego, Ponidzia leniwego pozostał mi z drugiej części naszego majowego weekendu. I jeszcze to, że fajnie by było mieć swój zamek :)
Mieliśmy jechać w Bieszczady. To moje niezwykłe miejsce, a byłam tam ostatnio bardzo dawno temu. Ale wystąpiły przeszkody... a Paszczaki zaprosiły nas do siebie - pojechaliśmy, jednak z postanowieniem, że odwiedzimy miejsca dotąd nieznane. I tak weekend minął nam w głównej mierze w romantycznym krajobrazie ruin i pałaców.
Sobków to zamek rycerski nad Nidą. Kiedyś skończylismy tam spływ kajakowy, stąd nam przyszło do głowy to miejsce. Za grubymi murami fajnie rozplanowana przestrzeń. Dookoła budynki, w tym wozownia oddzielona od zwiedzających sznurkiem, pod którym Jerzyk bez trudu nam przemknął. I restauracja z eksponatami takimi jak rycerskie i damowe ciuszki (tzn. suknie i kontusze) na wieszakach, jakieś buławy za szybką, nawet całkiem autentycznie wyglądająca zbroja. Nie kiczowe, jak by mógł wskazywać mój opis, ale bardzo klimatyczne. A co najważniejsze, nasze uszy nie doznały dysonansu poznawczego. Zawsze uderza mnie, jak w klimatycznych restauracjach właściciel może puszczać muzę z radia. Tu byłam zachwycona. O ile jestem w stanie określić, dominującym intrumentem były dudy, do tego męskie (rycerskie) głosy. I śpiewają o jakichś rycerskich sprawach. Bardzo mnie to ucieszyło. Cały ten kompleks budynków zajmował spory teren. Tak że w środku zmieściły się jeszcze ruiny pałacu. A od ruin, to już tylko łąki, a na nich ptactwo rozmaite. Oczywiście ptactwo przykuło uwagę Jerza. Dość długo przyglądał się pawiowi, który dreptał sobie w pobliżu wejścia do restauracji, z której Jerzyk się wyautował, nie zważając, że mama jeszcze nie skończyła jeść. Gdy paw miał go dość, zwinął się do swoich kumpli, a Jerzyk ścigając go dostrzegł inne ptaki. Bardzo zainteresowały go łabędzie, miał ochotę do nich podbiec, aż szalona mamuśka zainterweniowała, bo ptaki wyglądały dość bojowo. Za łąkami z ptactwem rzeka, na niej mała przystań. Wróciła mi ta kajakowa perspektywa, kiedy na wszystko patrzy się ze środka rzeki, jest się niżej od wszystkiego, ale za to dostrzega się takie rzeczy, jakich nigdy by się nie zobaczyło nawet stojąc na brzegu. Nida jest piękna.
Krzyżtopór, pałac w fortecy. Kupa kamieni, która miała być "pomnikiem chwały rodu Ossolińskiech". A tu bardzo szybko przyszli Szwedzi i niestety zrobili masakrę. Rzeczywiście musiało to być niezwykłe miejsce. Przeszliśmy je z góry na dół, nie wyłączając mrocznych podziemi, z których krętymi korytarzami można się było przedostać do sąsiednich miejscowości. Dwa moje ulubione zdjęcia z całego wypadu Marek zrobił właśnie w tym zamku, a więc na pocieszenie Ossolińskim mogę dodać: fotogeniczna kupa kamieni.
Kurozwęki. Tam można spędzić cały dzień, zwłaszcza jak się jest z małym dzieckiem. Jedyne co nam przeszkadzało, to panie ryczące na cały park, zabawiające turystów i śpiewające. Na początku się zastanawialiśmy, czy to nie karaoke, ale nie. W godzinach popołudniowych panie wraz z orkiestrą zamilkły, i już było ok ;) Pałac na początku lat 90 był ruiną, do której wysyłano na kolonie biedne dzieci. Pod koniec lat 90 wrócił do "dziedzica", tzn. syna ostatnich przedwojennych właścicieli. Pałac odrestaurowano, piwnice odgruzowano, całość udostępniono zwiedzającym, a sam właściciel z żoną i 8 czy 9 dzieci (o czym poinformowała nas przewodniczka) mieszka w przyległym, sielsko wyglądającym dworku. Czego w tych Kurozwękach nie ma: restauracja, kawiarnia, pokoje gościnne i apartamenty luksusowe, sala konferencyjna takaż, mini zoo z kucykami i konie, plac zabaw drewniany - ach cudo - i bizonowe safari. Bo na rozległych łąkach - 400 hektarów - właściciel hoduje bizony amerykańskie. I wsiadając na zaprzężoną do traktorka przyczepkę można zobaczyć je z bliska, której to pokusie nie oparliśmy się. Tu kultura wysoka, tu niska - bizony i festyn dla mas, ale się podobało. Wszystko zrobione z pomysłem, i z taką gospodarską ręką. A samego gospodarza spotkaliśmy, jak odwiedzał zwierzaki w mini zoo. Właśnie się zastanawiałam, czy codziennie obchodzi taki duży teren - może objeżdża go na rowerze? I właśnie jak rezydowaliśmy przy wybiegu baranków, które Jerzyk karmił i jadły mu z ręki i wcale się ich nie bał (chociaż miały zęby oczywiście i szalona mamuśka była podenerwowana), ujrzeliśmy pana o twarzy znanej z folderka, jak podchodził do poszczególnych zagród, a zwierzaki wyglądały, jakby go witały. Widać, że dobry z niego gospodarz. Fajnie, że majątek wrócił do niego.
A na koniec pojechaliśmy wraz z Paszczakami do starej dobrej Nowej Słupi. Miałam parcie, by wejść na św. Krzyż, ale ciężko by było z Jerzem bez nosidła, więc pojechaliśmy ot tak się przespacerować i spotkała nas miła niespodzianka. Zbudowali w Nowej Słupi barbarzyńską osadę. Na tamtych terenach W II-IV w. mieszkający tam ludzie - Goci? z zawiłych wywodów skacowanego a rozmownego, jak również kompetentnego i szczęśliwego, że ma słuchaczy, przewodnika nie do końca zrozumiałam to, co mnie najbardziej interesowało - wynaleźli sposób na pozyskiwanie żelaza, i sprzedawali je później Rzymianom. Wydaje się, że to był dla nich złoty interes. W każdym razie na pamiątkę tego w Nowej Słupi zbudowano dymarki, czyli piece do wytopu żelaza tamtą metodą, raz w roku jest impreza pod tą nazwą, a teraz zbudowali jeszcze tę osadę. Znów się zachwyciłam, bo lubię takie klimaty. Chaty też nam się spodobały. Budowali je specjaliści z Białorusi, rekontruowane na podstawie znalezisk. Ściany z gliny i słomy, kryte strzechą. Mimo upału temperatura w nich była w sam raz. W zimie podobno też się sprawdzały, o ile ściany były szczelne (chaty bez komina, z otworem pod sufitem, przez który uchodził dym; nieszczelne ściany zaburzyłyby cyrkulację). Uznaliśmy się, że taka chata w ogródku to byłaby praktyczna rzecz ;)
Wróciliśmy do domu wieczorem, pełni wrażeń i tych nowych miejsc, które odkryliśmy, wyruszając z miejsca tak dobrze znanego. Dziękujemy Paszczakom za udany długi weekend! Czuję się jak po małych wakacjach :D

1 komentarz:

  1. a więc, coś sie w Polsce zmienia na lepsze!i może wreszcie przestaniemy mówić:cudze chwalicie,swego nie znacie".jednym słowem Madziu zapraszasz w Swiętokrzyskie,no i dobrze, bo kto zainwestował z głową powinien zbierać "owoce".i fajnie,że zadowoleni są dorośli a najważniejsz,że dobrze bawią sie dzieciaki.widziałam zdjecia są świetne pa kochani.

    OdpowiedzUsuń