piątek, 23 marca 2012

Misja: jajka

Czyli gdy zabrakło rozsądku, nie zawiodła intuicja. Przy okazji okazało się, że ją mam.
Nasza nadwrażliwa pani doktor już dość dawno temu zaczęła podejrzewać, że Jerzowe jajka wędrują tu i tam zamiast siedzieć spokojnie na swoim miejscu. Szybko wypisała nam skierowanie do kolejnego specjalisty, a my rozpoczęliśmy proces umawiania się. A gdy wreszcie trafiliśmy do gabinetu, doktor rzucił okiem, macnął po brzuchu i stwierdził, że trzeba ciąć, bo jest przepuklina. Ja na to, że myśmy tu z wędrującymi jajkami przyszli, nie z przepukliną. I że przepukliny to nie widzieliśmy, a jajka owszem, wędrują. A on, że przepuklina jest mała i trzeba ciąć. A jajka żebyśmy jeszcze obserwowali. Na moje wątpliwości jeszcze mi narysował, jak to przepuklina oddziałuje na jajko, które wtedy idzie do góry. Rysunek taki więcej schematyczny. Czyli konia z rzędem temu, kto coś z niego zrozumie. Jak bym była złośliwa, to bym zeskanowała i tu zamieściła.
Kilkuminutową wizytę zakończyły zalecenia: obserwacja jajek, telefon żeby ustalić termin operacji, i jakie wyniki badań mam uzyskać przed zabiegiem.
Zadzwoniłam, jak kazał. Zdałam relację z obserwacji, co robią jajka. Pytam, czy to koniecznie trzeba ciąć i czy to znieczulenie ogólne czy jakie? No ogólne, bo nie chciałaby pani mieć operowanej przepukliny bez znieczulenia. Termin mamy zaraz.
I im bliżej terminu, tym bardziej mi się to wszystko nie podoba. Cały czas myślę o tym znieczuleniu ogólnym, że to przecież niefajne dla maluszka. I że ten lekarz ledwo go zbadał, a już kazał ciąć. A jeszcze mu mówiłam przez ten telefon, że obserwowalismy i żadnej przepukliny nie widzieliśmy, a on mi na to znów, że mała jest.
Chodzę i myślę, i dzwonię do bratowej, bo bratanek miał taki zabieg, i wypytuję. Ale nic mi nie daje spokoju. Aż tu z wtorku na środę mi się przyśniło: ruiny, a w nich ludzie siedzą, pełzają tam, wychudzeni, wygłodniali, bo to jakieś getto jest. I oczywiście na ulicach żołnierze niemieccy z drugiej wojny. Idziemy z Markiem i moja mama za nami i strasznie się boję, bo ci żołnierze legitymują, jak się idzie po ulicy, a znów po ruinach pełzają ci ludzie. A Marek niesie w misce trochę krupniku i na pewno by się na nas rzucili. A idziemy chyba do Jerzyka. Więc musimy się przedostać. Ale w końcu ktoś mnie postrzelił czy coś. I już wiem, że pozostało mi 24 godziny życia, i już mi przestało tak zależeć, którędy pójdziemy.
Budzę się i myślę, czym się tak stresuję, że aż mi się mój typowy koszmar - jednak w zaskakującej nowej odsłonie - przyśnił... Doszłam, że wszystko przez tę operację. I jeszcze A. mi powiedziała, żebyśmy się poradzili innego lekarza, bo ona to często chodziła z jedną sprawą do kilku. Ja do tej pory tak nie robiłam, miałam zaufanie do tych lekarzy, u których się akurat leczyliśmy. Ale tym razem trzeba było pójść. Byłam tylko na siebie zła, że tak późno na to wpadłam i prawie oddałam dziecko pod rzeźnicki nóż.
Zadzwoniłam jeszcze do naszego doktora zło. Uznałam za prawdę nienależną informację o drugiej konsultacji... powiedziałam, że się Jerz rozchorował. A on na to: fatalnie. Jak będzie zdrowy niech pani dzwoni ustalić nowy termin.
A dziś, w dniu, w którym miał być zabieg, poszliśmy na konsultację. Jerz został zbadany, my podzieliliśmy się naszymi obserwacjami. I okazało się, że operacja wcale nie była konieczna. Ani nawet potrzebna. Ani zalecana, wskazana, ani nic. I jak dobrze, że nie dałam dziecka znieczulić ogólnie, pociąć, dochodzić do siebie po operacji (około 5 dni w pozycji leżącej !!! i gojenie rany). Zdrowego dziecka, które najprawdopodobniej nie ma żadnej przepuklilny. A jajka mamy skontrolować za rok!!! Bo na razie to czysta fizjologia!!! I podobno nie jesteśmy pierwszym przypadkiem, który nasz doktor zło planował pochlastać.
Więc zaraz wysmażę opinię na znanym lekarzu. Nie żeby szargać dobre imię doktora zło, ale ku przestrodze dla innych rodziców.
Po tym wszystkim wreszcie poczułam spokój. Zamiast wieźć młodego do szpitala poszłam z nim na plac zabaw. I najważniejsze: jajka uratowane!

2 komentarze:

  1. Nie rozumiem kompletnie podejścia tego lekarza...Ale tak to jest jak się ma siebie samego za autorytet wszechwiedzący... I ufaj tu lekarzom, prosty człowieku(!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym, żeby to był wszechwiedzący autorytet, a nie mrożący krew w żyłach proceder... A z lekarzami ciężko jest. Najlepiej być zdrowym i trzymać się od nich z daleka. Najgorzej jak się idzie z dzieckiem, na każdy symptom co lekarz, to interpretacja...

      Usuń