poniedziałek, 12 maja 2014

Spodzianka czy nie?

Nad cudownym polskim morzem czułam się tak źle, że tylko dwie myśli chodziły mi po głowie: albo mam raka, albo jestem w ciąży. Postanowiłam sprawdzić wersję optymistyczną. Tak oto wyjaśniła się tajemnica nadmorskich mdłości :D

Będziemy mieli dzidziusia! Nowego człowieka, nowe dziecko!
Wyczekanego i wymodlonego!
To Maleństwo już ma swoją historię. Kto cierpliwy, niech czyta.
Kiedyś myślałam, że fajnie, jak między dziećmi jest mała różnica wieku. Pewnie dlatego, że między mną i siostrą jest 5 lat różnicy i to jednak były dwa światy. Urodził się Jerz i długo nie czułam się gotowa na kolejne dziecko. Ale jak zbliżaliśmy się do drugich urodzin, zaczęłam czuć, że już bym chciała. A tu nic się nie działo. Moja lekarka mówiła mi, że to może być spowodowane karmieniem piersią. Gdy Jerz miał ponad dwa lata, zdecydowałam się więc zakończyć naszą historię z kp. I dalej nic. Mijały miesiące, a ja zaczynałam się lekko frustrować. Myślałam czasem, że można tak już ma być, że będziemy mieć tego naszego Jerza jedynego. Że będziemy mieszkać w małym mieszkaniu, bo jaka motywacja, żeby szukać czegoś większego. I trochę mi było smutno, a trochę zaczynałam się z tym godzić.
W międzyczasie usłyszałam od koleżanki o nowennie pompejańskiej. Na początku bardzo mi się nie spodobała. Oceniłam, że to magiczne podejście: ja odklepuję swoje, w zamian coś dostaję, czyli na zasadzie automatu ze słodyczami i "wrzuć monetę". Później poczytałam trochę świadectw ludzi, którzy się modlili. Chodziłam z tą myślą kilka miesięcy, wreszcie 18 grudnia 2013 zaczęłam nowennę w intencji nowego dziecka w naszej rodzinie. Ta modlitwa bardzo dużo mi dała. Przede wszystkim odmawiając ją, odpowiedziałam sobie na pytanie, czy naprawdę chcę tego dziecka. Czułam też, że to nie magia, tylko zaufanie - zaufanie, że zostanę wysłuchana. A jednocześnie otwartość na to, co się wydarzy. I jeszcze przeżyłam kilka chwil, kiedy chyba zrozumiałam, o co chodzi w różańcu.
Po zakończonej nowennie czekałam, co się wydarzy. I jest :)
Mimo że nasze "starania o dziecko" pod względem częstotliwości zbliżały się do standardów japońskich (podobno rzadko ;)). I Marek z niedowierzaniem szedł do apteki po test. A tu proszę, jest, nasz mały-wielki cud. Jest radość!!!

PS Czuję, że to córeczka!


1 komentarz: