Majowe morze ma najczęściej kolor szarogranatowy. Na plaży niemiłosiernie wieje, ale można w deszczu iść boso po plaży.
Wybraliśmy się nad Bałtyk, by pooddychać nadmorskim powietrzem. W długi weekend był z nami Marek z Miśką i Paszczakiem, do następnego weekendu zostaliśmy sami z Jerzem i przyjechał po nas Marek.
Te kilka dni z Jerzem były dziwne.
Z jednej strony starałam się z nim jak najwięcej być i korzystać z miejsca, w którym jesteśmy. Spacerowaliśmy po plaży, po okolicy, jeździliśmy na rowerze. Rozmawialiśmy. Wymyślałam mu opowieści. Słuchałam go.
Z drugiej było naprawdę ciężko z codziennymi czynnościami. Wybieranie się z domu i zbieranie do spania nerwowe, to ostatnie często z rykiem. Na wypasionym placu zabaw w ośrodku konflikty z kolegą, z którym do tej pory Jerz świetnie się bawił. Zazwyczaj nawet fajnie ze sobą negocjują, tu rękoczyny, i okazuje się, że W. jest silniejszy, więc Jerz wciąż poszkodowany, co na moją psychikę wpływa źle.
W dodatku jesteśmy ze znajomymi. Tzn. na tydzień została koleżanka z dziećmi. Są to znajomi z naszej wspólnoty, z której właśnie odeszliśmy. Bo był konflikt i nie dało się dogadać. Więc niby jest ok, ale nie potrafimy się dogadać w drobnych szczegółach, typu wspólne wyjście na spacer czy o której godzinie wspólny obiad. Okazuje się, że najlepiej robić wszystko osobno, tak jest łatwiej. Więc dziwnie jest.
I jeszcze tak podle się czuję. Zasypiam razem z Jerzem. Wietrzne spacery doprowadzają mnie do mdłości.
I złorzeczenia Jerza jako kropka nad i.
Jesteśmy już w domu, a ja gdy tylko pomyślę o morzu, czuję mdłości. W namiocie ze starymi książkami kupiłam kilka książek. Gdy na nie patrzę, czuję mdłości.
Chyba wytworzyło się w moim mózgu nowe połączenie - polskie morze - mdłości.
I chyba zbyt szybko go nie zweryfikuję, bo jak myślę o wyjeździe nad morze, czuję mdłości :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz