środa, 9 listopada 2011

Mały barometr

Położne w szpitalu mówiły, że dziecko przy piersi jest jak barometr - natychmiast wyczuwa nastroje mamy i na nie reaguje. Ponad jedenaście miesięcy obserwacji Jerza pozwala mi potwierdzić prawdziwość tego zdania. Nie tylko w czasie karmienia piersią, ale też podczas jedzenia (z miseczki) i zasypiania.
Podczas usypiania Jerza często doświadczam, że dopóki ja jestem zestresowana, Jerzu nie uśnie. Zazwyczaj usypia go Marek, a więc gdy robię to ja, znaczy, że Marek gdzieś wyszedł, np. z kolegami. Dla kogoś może to nie jest powód do zdenerwowania. Mnie jednak irytowało, że mąż wychodzi, a ja po całym dniu z Jerzem zostaję wieczorem sama - z Jerzem. [Irytacja przeszła, odkąd zastosowaliśmy wariant wyjście za wyjście ;)] Akurat w te wieczory Jerzyk bywał wyjątkowo marudny. Od jakiegoś czasu zamiast uspokajać Jerza, koncentruję się na swoich emocjach i staram się odpuścić stres, zdenerwowanie, złość. I jakoś tak Jerzyk też wtedy luzuje ;) i spokojnie zasypia.
Jeśli chodzi o karmienie, to Jerzu jest mlekołakiem, czyli, jak ujął to Marek, jest "łapczywy na mleko". Nie zauważyłąm, żeby moje nastroje radosne i bardziej depresyjne lub zdenerwowanie odbierało mu apetyt. Drażniło go, gdy nie poświęcałam mu całej uwagi, np. Marek przychodził i puszczał mi filmik na kompie. Albo gdy coś głośniej powiedziałam, albo gdy rozmawiałam przez telefon. A więc tu działał nie tyle barometr, ile raczej zewnętrzne rozproszenia.
Ale już gdy przychodziło mi go karmić poza domem, gdzie nie czułam się do końca swobodnie, jadł dużo mniej i chociaż wydawało mi się, że może być jeszcze głodny, nie chciał więcej. Jakby czuł moje napięcie i sam robił się niespokojny.
Z jedzeniem jest podobnie. Gdy jemy w domu, bywa różnie. Poza domem - też różnie, ale częściej źle. Jedzenie poza domem jest szczególnie stresujące... hmmm właściwie dlatego, że jest poza domem. Koci człowiek sam musi długo oswajać nowe miejsca, zanim poczuje się w nich naprawdę dobrze - i to utrudnia skuteczne karmienie Jerzyka. Bo od strony praktycznej nie jest problemem przygotowanie wcześniej obiadku czy zrobienie kaszki gdzieś poza domem.
Po ostatnich kilku doświadczeniach z jedzeniem poza domem zaczęłam myśleć, jaki obraz świata w ten sposób przekazuję Jerzowi. Że poczuć się bezpiecznie i dobrze można tylko u siebie w domu? Chyba to nie jest do końca to przekonanie, które chciałabym mu dać. Ale cóż, nic na to nie poradzę, że sama jako koci introwertyk reaguję tak a nie inaczej. I moja nadzieja w tym, że Jerzowy charakterek nie taki słaby, co by się miał we wszystkim kurczowo trzymać mamy.

4 komentarze:

  1. Kochana, mam wrażenie że małe skorpionki dają rade ze światem ;). A tak by the way to uważam że strasznie fajnie że starasz sie byc taka świadoma w swoim macierzyństwie i odnośnie swoich emocji. Mi się to niestety nie udaje :(. czytasz teraz coś ciekawego odnośnie wychowania? Ja Ci bardzo polecam "jak mówić dziecku nie" bardzo dobra i syntetyczna.

    OdpowiedzUsuń
  2. eeee chyba przesadzasz że Ci się nie udaje. ja odnoszę inne wrażenie. o wychowaniu nic teraz nie czytam prócz bloga http://wswieciezyrafy.blogspot.com (bo w ogóle prawie nic nie czytam, wstyd się przyznać, a gdy mam chwilę, kończę Czarodziejską górę). a do tej książki zajrzę, brzmi ciekawie i już chyba jesteśmy w temacie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. "czarodziejska góra" + roczny synek? to się nazywa bohaterstwo, nie masz się czego wstydzić! ;-)
    a na nieczytanie może zaradziłyby audiobooki? ja "czarodziejską" w ten sposób poznałam.

    OdpowiedzUsuń
  4. ale nie pytaj, od kiedy kończę czarodziejską górę ani w którym miejscu jestem ;) o audiobookach myślę. może w końcu sobie coś ściągnę, bo naprawdę chętnie bym posłuchała ;)

    OdpowiedzUsuń